Zwycięzcy są na mecie – MT Rally 2012
Co decyduje o wygranej lub przegranej? Czy sprzęt jest najważniejszy? Czy siła woli i pragnienie zwycięstwa mogą skompensować braki technologii? Czy zainwestowana kasa zawsze przekłada się na osiągany wynik?
Pytania tego typu można długo wymieniać. W każdym podręczniku survivalu, na każdym filmie o rozbitkach można zobaczyć, że to siła do walki decyduje o ostatecznym przetrwaniu. W sytuacji awaryjnej to nie sprzęt decyduje o losie, lecz chęć do dalszej walki. Często wbrew logice.
Na początku kwietnia br. po raz kolejny miałem możliwość obserwować zmagania zawodników MT Rally na poligonie w Drawsku Pomorskim. Ponieważ na starcie zameldowało się przyszło 160 załóg, konkurujących we wszelkich kategoriach – samochody, motocykle, quady, utv, ciężarówki. Można śmiało powiedzieć, że impreza zebrała wszystkich liczących się zawodników off-roadowych w Polsce. Baza rajdu pękała w szwach od ilości mechaników, wozów serwisowych i wszelkiego możliwego zaplecza technicznego.
W kategorii samochodów – mi najbliższej – startowały najsilniejsze maszyny. GRATy, Jeepy na zwolnicach z silnikami HEMI, Mercedesy przygotowane przez niemiecką firmę ORC, Nissan „Monster” Pawła Oleszczaka, Black Tank… wymieniać można by długo. Świadomie nie zagłębiam się w klasy, kto jechał w Cross Country a kto w Sport. Nie ma to teraz specjalnego znaczenia… ważne jest, że to co stało na starcie rajdu spokojnie może konkurować z najsilniejszymi zespołami terenowymi w dowolnym miejscu świata.
Gdzieś w tym gąszczu maszyn był dwie, którym z racji osobistych sympatii szczególnie kibicowałem.
Witek „Żaba” Fedorowicz z Pawłem Morawczyńskim jadący starym Range Roverm oraz Piotr Kucz i Michał Matyas jadący Land Roverem Discovery. Oba samochody – na współczesne standardy – lekko zmodyfikowane. Podcięte, z klatkami bezpieczeństwa, wzmocnione półosie, wyciągarki. Żadnych przestrznnych ram, silników od BMW czy HEMI, sekwencyjnych skrzyń biegów. No dobra, w RR „Żaby” porządne amortyzatory OHLINS. Powiem szczerze, że porównując te konstrukcje z czołówką nie dawałem im dużych szans… już nawet nie na dobre miejsce ale w ogóle na dojechanie do mety. I tu się pomyliłem.
Żaba z Pawłem to przedstawiciele starej szkoły off-roadowej. Jeszcze z czasów Pomeranii (gdy była jeszcze polska), Żelaznej, Wertepu… chłopaki nauczone, że Gazik niema hamulcy, silnik od Wołgi lub Żuka ledwo ciągnie a wyciągarka elektryczna – o uciągu 3 ton – musi starczyć na cały rajd. Obaj wygrywali te rajdy. Dawali radę. Ale to było 10 lat temu. Jednak ich zacięcie i charaktery pozostały.
Na MT Rally nie ma „mięttkiej gry” wszyscy pędzą ile fabryka dała (choć raczej ile konstruktor włożył do zmoty). W połowie drugiego dnia w RR urywają się amory OHLINS’a. Dalsza jazda jest nie możliwa… załoga nie zalicza kilku punktów kontroli przejazdu i dostaje 6h godzin kary. 6h !!! Samochód o własnych siłach, ledwo dojeżdża do „dziupli” – niby mechanika – w Drawsku, gdzie urwane elementy są spawane. Niestety o montażu profesjonalnego Ohlinsa można zapomnieć. W ich miejsce pojawiają się amory TerraFirma (inaczej mega syf, którego nie wolno zakładać nawet do bulwarówki). Na takim połatanym sprzęcie, załoga rusza do etapu nocnego. Przyjeżdżając do mety obie TerraFirmy są urwane! A Witek i Paweł narzekają na bolące kręgosłupy i obite tyłki. Następuję kolejna reanimacja sprzętu, kolejna wymiana amorów… także na TerraFirma (nie pytajcie proszę skąd ich tyle mieli!) i kolejnego dnia znów ruszają na trasę. W sobotę ok. 14:00, samochodem bujającym się jak galareta dojeżdżają do mety MT Rally. Amory w ogóle nie trzymają:)
Wieczorem z niecierpliwością czekamy na wyniki. Atmosfera w pokoju jest poprawna ale bynajmniej nie rewelacyjna. Wszyscy wiedzą, że straty czasowe są olbrzymie… w końcu jest wynik. 5 miejsce w klasie Sport – na 20 startujących załóg – z czego 12 dotarło do mety. Wszystkie miejsca poprzedzające chłopaków to samochody wielokrotnie mocniejsze.
Druga załoga o której wspomniałem Piotr Kucz i Michał Matyas ukończyła rajd na 7 miejscu! Czyli w połowie stawki. Jadąc – przypomnijmy – Land Roverem Discovery 300 Tdi (może, powtórzę dwu i półlitrowym dieslem o mocy 117KM) z elektryczną wyciągarką, na zwykłym zawieszeniu. Jechali w tej samej klasie co GRAT’y.
I co? I dało się! Gratulację.
Jaki jest z tego wniosek? Czy sprzęt nie ma znaczenia?
Ma, oczywiście że ma. Ma olbrzymie. Strata Witka „Żaby” i Pawła do zwycięzcy (Roberta Kufal i Domnika Samosiuka) to prawie 10 godzin, strata załogi LR Disco to przeszło 16 godzin. Takich różnic nie zniweluję sama wola walki, to jest motorsport, technologia i budżet ma znaczenie.
Ale… samą technologią i kasą nie da się wygrać. Potrzeba tego czegoś więcej. Tej żądzy walki(*) do samego końca – bo zwycięzcy są na mecie!
Text i foto: Marcin Gerc
PS: (*) Żądza Walki w wykonaniu Witka może być bardzo męcząca dla otocznia:)