Yota 2012
Jak co roku TLCOC organizuje imprezę dla swoich klubowiczów. Tym razem było dalej niż zwykle chyba dla wszystkich. No może oprócz dla tych którym zawsze było daleko Tegoroczna Yota odbyła się na poligonach Bornego Sulinowa oraz Drawska Pomorskiego. Nie było łatwo ale udało się dzięki pomocy dobrych ludzi . Ze względu na wspaniałe tereny zdecydowaliśmy się na wydłużenie imprezy poza ramy weekendowe aby każdy mógł się wyjeździć. Szkoda gnać tyle kilometrów na jeden dzień
Borne Sulinowo
Bazą naszej imprezy był pensjonat Jomir. Nie wszyscy się w nim zmieścili więc część osób zakwaterowana była w drugim pensjonacie dosłownie 50 metrów dalej. Borne Sulinowo to dość ciekawe miejsce. Warto poczytać co tu się działo i jaka jest jego historia. Szkoda tylko, że niestety ludzie potrafią jak zwykle wszystko niszczyć. Niegdyś koszary niemieckie a potem sowieckie dziś popadają w ruinę. To stąd armia niemiecka wyruszyła na Polskę. To tu później stacjonowało 25 tyś żołnierzy sowieckich co wraz z rodzinami i obsługą stanowiło 60 tysięczne miasto. Kilka tysięcy czołgów i pojazdów. Obecnie mieszka tu około 4 tyś osób. Wiele wspaniałych budynków jest rozbierana, niszczona przez złomiarzy czy po prostu wandali. Pierwszy raz w Bornym byłem w 1994 roku – no cóż. Mimo ogromnego wysiłku ludzi zniszczenia są ogromne.
Przykre jest to, że willa generała Guderiana spłonęła w 1990 roku. Przepiękny dom oficera w 2010 roku. Kasyno czy kino praktycznie nie istnieje. Wiele domów jest odbudowywanych ale mam wrażenie że te nowe powodują jednocześnie znikanie tych starych. Patrząc na to z boku chyba miasto nie ma pomysłu na siebie, a położone jest w przepięknej okolicy. Poligon został praktycznie zrekultywowany i ogromne pasy taktyczne dziś porośnięte są drzewami posadzonymi od linijki. Baza turystyczna jest dobrze rozwinięta ale brakuje podtrzymania tradycji. Szkoda, że nawet brama wjazdowa z napisem Borne Sulinowo została rozebrana.
No dobra – koniec smucenia i wracam myślami do imprezy, która przecież była fajna
Pogoda była paskudna . Wszyscy trąbili o śniegu, mrozie, deszczach czy wiatrach. U nas było nudno bo świeciło przez trzy dni słońce. W sobotę zza chmurki ale jednak było . Jednym słowem u nas zamówiona była obleśna Polska jesień . Zamówiona znaczy zafakturowana czyli miało tak być i było.
Trasa wiodła przez przepiękne po poligonowe trasy. Zwiedzaliśmy przy okazji bunkry Wału Pomorskiego, których jest tam bardzo dużo. Lasy, żółto kolorowe listki, jeziora, uroczyska, bagna i takie tam. A przy tym zero ludzi i asfaltu. Sama słodycz. Jak wyruszyliśmy o dziewiątej rano tak wróciliśmy o dziewiętnastej.
Po drodze mijaliśmy rzeczki i mostki, które pamiętały jeszcze rosyjskie ciężarówki. Od czasu do czasu należało coś poprawić w celu przetransportowania pojazdów na drugą stronę.
Będąc w Bornym nie można nie zobaczyć Gródka. To miasteczko w lesie całkowicie opuszczone i niezamieszkane. Kilku mieszkańców jest ale chyba następuje tendencja spadkowa. Za kilka lat nie będzie co oglądać. Domy koszarowe oraz bloki połykane są przez olbrzymie kruszarki. Tak jak budynki poniemieckie jak i porosyjskie kończą prawdopodobnie gdzieś na drodze jako podsypka asfaltu. Byłem tam 9 lat temu na wycieczce z moją małżonką i tu znowu szok. Wtedy również byliśmy świadkami pożaru odnowionego budynku. Pewnie tu w okolicy jest jakaś metoda na remontowanie i niszczenie . Co było do wyrwania jest już wyrwane. Nawet kable i wszystkie framugi w drzwiach czy oknach. Ostał się tylko jeden remontowany blok ale pewnie nie na długo.
Sypniewo.
Tu spotkaliśmy się z Prezesem miłośników wszelkiego rodzaju fortyfikacji i bunkrów. Bardzo miły i sympatyczny jegomość opowiadał z pasją o byłej bazie głowic atomowych. Tu kiedyś znowu wkleję swoje zdjęcia. Miałem okazję oglądać tą bazę tydzień po opuszczeniu jej przez wojsko. Wszystko było włącznie z żarówkami oraz siatką maskującą. Obecnie budynki zostały rozebrane, wszystko co metalowe ukradzione wraz z pancernymi wrotami, które ważyły chyba z kilkanaście ton każde. Nawet zniknęła droga dojazdowa z trelinki – przydała się przecież . A można było zrobić fajne muzeum niewielkim kosztem. Trzy rzędy zasieków, budki strażnicze, maszynownia, cała infrastruktura itp. Dziś główne bunkry są zawalone płytami bo złodzieje samochodów podpalali resztki i wrzucali do środka co by pozbyć się dowodów zbrodni. Zatem w środku było straszno i czarno
Potem przenieśliśmy się na bunkry Wału Pomorskiego gdzie Estewes pokazał nam jak wygląda pancerna płyta, gdzie spotkaliśmy nietoperka i przespacerowaliśmy się podziemiami wielostanowiskowego bunkra. Fajnie, że obecnie o to ktoś dba i podziemia są zamknięte. My mieliśmy przewodnika i kluczyk do stalowych drzwi
Nastał długo wyczekiwany obiadek w lesie. Oj smaczno było. Mniam mniam. Miejsce mało dostępne dla normalnego zjadacza chleba ale my przecież robiliśmy imprezę w zgodzie i pod bacznym okiem leśników. Tam to w wolnej chwili odbyła się prezentacja patentów. Korki od wina Mariusza zdecydowanie wygrały.
Drawsko Pomorskie
Kto był choć raz na Berlin Wrocław, MT Rally czy innej imprezie terenowej na Drawsku wie, że jest to najpiękniejszy poligon w Polsce. Sam miód. Czołgówki, brody, przeprawy, błoto- jest wszystko czego offroadowiec może zapragnąć. Do wyboru do koloru. My zapragnęliśmy dlatego od rana do późnego wieczora siedzieliśmy na poligonie. Żeby nie było to z Bornego do Drawska przemieściliśmy się borem, lasem i szutrem obok lotniska w Mirosławcu. Najpierw na poligonie były przepiękne leśne dukty, potem żółte listki a na koniec soczyste czołgówki zatem dwa alternatory niestety dokończyły żywota.
Był i mostek. Chętni jechali dołem a niechętni górą
Około godziny czternastej fakturowały żubry . Zajechaliśmy w ściśle określone miejsce w ściśle określonym czasie. Na skraju lasu czekał sympatyczny Pan, który omówił pokrótce zasady obcowania z żubrami. Nie było między nami płota . One po prostu stały tam dziko i kręciły mordami. Stadko nie małe bo liczyło blisko 40 sztuk. Wszyscy oniemieli. Ale jak to. Pan ze spokojem w czasie mega ciekawych opowieści z życia żubra oznajmiał iż możemy podejść kolejne 30 metrów. Nieśmiało ale podążaliśmy do przodu. Nie było jak w zoo ale tym razem to my czuliśmy się jak w zoo. Stado ze zdziwieniem na nas patrzyło. Co za trogle im przeszkadzają w sielsko anielskich zajęciach . Tak było.
Potem objadek przy ognisku nad jeziorem. Tym razem zgodnie z zapowiedzią każdy miał kucharzyć we własnym zakresie.
Ja zapodałem kiełbaskę Piekarza – mniam, mniam.
Do końca dnia mijały kilometry. W sumie po obu poligonach zrobiliśmy prawie 300 km. Całkiem przyzwoicie i cały czas w terenie. Każdy chyba mógł się wyjeździć. Ja przynajmniej z Adamem jego czterdziestka się wyjeździłem. Mam nadzieję, że inni też.
Dwa czołgi.
Wiadomo już kto przestawia słupki czołgowe
Impreza była, minęła. Nawet długi dojazd na miejsce rekompensowały widoki oraz atmosfera. Nic by się nie odbyło dzięki kilku osobom którym chciałbym podziękować za wsparcie przy organizacji. Jak zwykle można na was liczyć.
Dziękuje Adamsowi z którym wspólnie staraliśmy się ogarnąć temat.
Dziękuje Kamili, która ogarnęła sprawy hotelowo żywieniowe.
Dziękuję Zbyszkowi za pomoc w formalnościach i przewodnikowanie
Dziękuję Panom od bunkrów i żubrów.
Dziękuję miłej obsłudze pensjonatu Jomir.
Dziękuje kolegom którzy rozpalili nam ognisko drugiego dnia – przyjechaliśmy na gotowe
Dziękuje Pyrce za projekt naklejki
Dziękuję Hashidowi za wydruk naklejek.
Dziękuję Wam, że chciało się Wam tyle kilometrów jechać na Yotę.
Następna Yota już za rok.
Krzysztof „Kylon” Franciszewski