Samochodem do Japoni. Część 2
Przeczytaj pierwszą część tej historii.
Pierwsze kroki po Japonii niestety na rowerach , bo samochód uwięziony był na statku. Dopiero po paru dniach zmagań z japońska biurokracją, dopięliśmy swego.
Jedziemy patrolem lewą stroną po gładkim asfalcie. Jeszcze musieliśmy spotkać koleżankę Kasię , która przyleciała z Polski, żeby przywitać nas w Japonii Okazało się, że skontaktowanie się z nią nie było takie łatwe. Szukanie szarych budek telefonicznych z napisem „international” stał się obsesją. Nawet i te budki jak się okazało, nie spełniały swego zadania. Na głównym dworcu kolejowym w Kioto, na osiem budek telefonicznych, połączyła nas tylko jedna. W tym momencie odczuliśmy pełnię szczęścia. Słaba znajomość języka angielskiego ze strony Japończyków, utrudniała komunikację. Kompletny klaps. Tu nas Japonia zaczęła negatywnie zaskakiwać.
Nasza trasa wiodła przez Honsiu (Toyama, Nagano, Kioto, Okayama, Nara, pólwysep Izu, Fuji, Tokyo, Nikko, Matsushima, Oma) na Hokkaido (Hakodate, Sapporo, Biratori, Biei, Cape Soya, Wakkanai). Po wyspach zrobiliśmy jakieś 4 tys. km w ciągu 4 tygodni. Poruszaliśmy się powoli. Ograniczenie prędkości do 30 – 50 km/h. W ciągu dnia mogliśmy pokonać około 300km. Upały 30-40 °C, duża wilgotność były uciążliwe. Południowej części Japonii niestety nie poznaliśmy z powodu braku czasu. Podobno Okinawa jest przepiękna. To opinia ludzi, których poznaliśmy (m.in. Słowenki i Czecha).
Niewiele jest krajów, które budzą skrajne skojarzenia jak Japonia:
starożytne świątynie (sintoistyczne, buddyjskie) i futurystyczne metropolie, spowite mgłą szczyty i czynne wulkany, ryksze i szybkie jak błyskawica pociągi (szinkanseny), odziana w kimono gejsza i ubrany w świetnie skrojony garnitur biznesmen, kryte strzechą chaty i pulsujące neonami miejskie dżungle… Budzi to wielkie zainteresowanie ale i niesmak. Z naszych odczuć wynika, że brakuje tam współczesnej oryginalności. Nie zainteresowała nas Tokio Tower kopia Wieży Aifla , statua wolności na wzór amerykańskiej, rzymskie uliczki w pasażach handlowych, itp. Japończycy są mało otwarci na nowe znajomości. Wyjątkowo, będąc na festiwalu Ajnów (rdzenna ludność Hokkaido), poznaliśmy ciekawych ludzi. Zaprosili nas do swoich domów. Zwyczaj pozostawiania butów w progu domu nadal istnieje. Poznaliśmy smak miejscowych potraw. Pierwszy raz w życiu jedliśmy czarną fasolę na słodko, brązowy ryż z zielona fasolą, mikroskopijnej prawie wielkości ryby- bardzo odżywcze, wpływające na rozrost masy mięśniowej. Odwdzięczyliśmy się przyrządzeniem klusek śląkich (resztka ziemniaków z Polski – ojciec wyposażył nas w odpowiednie kilogramy) z sosem borowikowym (instant). Prawie pół wioski mieliśmy na degustacji w domu Gensana. Przyrządzone piwo z coca-colą, żubrówka z sokiem jabłkowym miało również powodzenie… a taniec we dwójkę w naszym wydaniu, oszołomił domowników.
Największe wrażenie zrobiła na nas przyroda.
Przepiękne widoki szczytów wulkanów (niejednych jeszcze czynnych) spowite mgłą, wodospady, rwące potoki, jeziora z niesamowicie przejrzystą wodą, intensywna zieleń, różnorodność owadów, żuczków, jelonków, cykady… Źródła termalne, onseny były dla nas najbardziej relaksującymi miejscami. Tam zobaczyliśmy, jak Japonki centymetr po centymetrze pieszcząc, myją swoje ciała. Dla nas ważniejsza była kąpiel w źródle. Dla Japonek czynność peelingu, oczyszczania skóry.
Wizyta w świątyni (sintoizm, buddyzm) robi wrażenie. Tuż za torii (brama świątyni) jest chozuja (koryto z wodą) z czerpakami lub duża kadzielnica. Tu odbywa się oczyszczenie przed wejściem na uświęconą ziemię. Obmywa się ręce, płucze usta lub dłońmi naprowadza dym z kadzielnicy na siebie. Przed ołtarzem jest skrzynia na datki. Wrzuciwszy monetę, Japończycy odmawiają modlitwę, klaszczą w dłonie dwa razy, składają ukłon i wychodzą ze świątyni. W Świątyni Buddyjskiej (Zenkoji z VIIw.), w Nagano przechowuje się pierwszy wizerunek Buddy, jaki pojawił się w Japonii. Opiekunami Zenkoji jest kapłan i kapłanka. Co 7 lat można oglądać jego kopię. Przybywa podczas tego święta około 5 mln pielgrzymów, by zobaczyć kopię świętego wizerunku Buddy. Największego Buddę spotkać można w Narze – świątynia Todai-ji. Osiąga wysokość 16 m. Składa się z 437 ton brązu oraz 130 kg złota. Z kolei najbogatszą świątynię w sensie zdobnictwa (przepych złota), spotkać można w Nikko.
Góra Fudżi, najbardziej znany symbol Japonii, to charakterystyczny element krajobrazu regionu na południowy zachód od Tokio.
Zdobycie jej (3776m n.p.m.) zajęło nam cały dzień. Wyposażeni byliśmy w wodę, jedzenie (pięciokrotne przebicie na trasie). Z powodu słabego oznakowania, zeszliśmy z trasy. Kosztowało nas to wydłużeniem czasu zejścia (półtoragodzinne podejście do skrzyżowania tras) po zachodzie słońca, nie mając oświetlenia. O przyjęciu na noc w schronisku nie było mowy, bo stać nas było opłacić tylko jedną osobę. Po omacku, uparcie zeszliśmy na parking, gdzie stał nasz patrol. Nie czuliśmy nóg. Spaliśmy prawie do południa następnego dnia.
Spóźnienie na prom odpływający do Rosji, wyspę Sachalin kosztował nas kilka dni czekania. Wiedząc, że mamy coraz mniej czasu i kończącą się wizę rosyjską, próbowaliśmy ją przedłużyć. Niestety, na Sachalinie nie udało się. Kolejny prom Sachalin – Rosja, stały ląd, zajął nam 14 godzin. Czas umykał. Droga do Irkucka (około 4tys.km), w tym ponad 2tys. km tzw. szutrówki, będzie dla nas niezapomniana. Jechaliśmy dzień i noc. Zmienialiśmy się co 4 godziny (na tyle każdy był w stanie koncentrować się). Warunki fatalne. Błoto, deszcz, kamienie, w nocy przymrozki. Zaoszczędziliśmy dwa dni ale… kosztowało to nas urwaniem rynienki dachowej, opadnięciem drzwi, wyciekiem oleju, uszkodzeniem alternatora… Naprawa i przedłużenie wizy w Irkucku trwało trzy dni. Dzięki pomocy Ambasady Polski szybko udało nam się zdobyć wizę. Trasę Irkuck – Biełogrod (granica rusko-ukraińska) przejechaliśmy w ciągu 9 dni. Co zaowocowało połamanym resorem i wymianą amortyzatora. Oczywiście Rosjanie wszystko potrafią dorobić- pióro UAZ , toyota amor. Byliśmy skupieni tylko na trasie i oczywiście jak to bywa jeżdżąc po ruskich drogach, na remoncie auta.
Myślimy, że nie byłoby tyle problemów z autem gdybyśmy wracali przez Amerykę, jak planowaliśmy będąc we Władywostoku.
Konsul amerykański uniemożliwił nam tą realizację. No cóż… Ryzykowaliśmy jadąc z powrotem przez Rosję ale udało się. Straty ponieśliśmy jak to bywa przy każdej wyprawie (remonty). Jednakże przeżyć, wspomnień, doznań duchowych, poznanie ludzi mniej i bardziej wartościowych nikt nam nie odbierze.
Przejechaliśmy 28.500 km w 3 miesiące i 3 dni.
Tekst i zdjęcia: Joanna i Tomasz Lindner