Przez Egipt – Pół roku w Afryce
Ilość osób odwiedzających Egipt własnym środkiem transportu pozostaje w wielkim kontraście do nieprzebranych rzesz korzystających z usług biur turystycznych. Wśród posiadaczy aut terenowych nierzadko spotyka się nawet opinię, jakoby do Egiptu nie dało się wjechać własnym autem z silnikiem diesla, co jest, oczywiście, nieprawdą. Akurat rodzaj używanego paliwa nie ma na granicy żadnego znaczenia (w przeciwieństwie np. do Syrii).
Obecnie do Egiptu da się wjechać z Izraela (aczkolwiek uniemożliwi to dalszą podróż do Sudanu) lub z Jordanii, przez zatokę Akabańską, promem z Akaby do egipskiej Nuweiby. Prom pływa codziennie, cena za auto 4×4 to 225$ + 65$ za osobę. Bilet trzeba kupić w biurze podróży w mieście, do portu da się wjechać tylko za jego okazaniem. Na promie nie należy obawiać się konieczności oddania paszportu nieumundurowanemu człowiekowi, który je zbiera od osób nie posiadających wcześniej wizy egipskiej. Paszporty zostaną zwrócone w porcie.
Do niedawna istniała jeszcze opcja promu z Genui do Aleksandrii ale od czasu rewolucji (także zamieszek w Syrii, ten sam prom płynie do Syrii) kursowanie promu jest zawieszone.
Egipt słynie z biurokracji nie mniej niż ze swego starożytnego dziedzictwa, o czym przekonujemy się natychmiast po zjechaniu na ląd. O ile granice syryjska i jordańska wymagały odwiedzin wielu okienek, wypełnienia i opłacenia wielu druczków, to sprawy te załatwiało się w jakkolwiek oznakowanych miejscach, u umundurowanych jegomościów. Wszelkie formalności po egipskiej stronie załatwia się w okienkach i pokojach bez żadnej tabliczki, a opiekunowie starożytnych ksiąg i pieczątek spoczywających na wiekowych biurkach są ubrani całkowicie cywilnie. Generalnie przebrnięcie przez to bez pomocy „załatwiaczy” dla osoby nie znającej Arabskiego wydaje się nierealne. Na szczęście pomocnicy pojawiają się sami, a ich wynagrodzenie zamknęło się w 50 funtach.
Zdobywamy święte urzędowe xero paszportów (nie, nie, dostarczone przez nas się nie nadaje), wizy, pozwolenia, ubezpieczenia, egipskie prawo jazdy i tablice rejestracyjne, stemplujemy Carnet de Passage. Założona dla nas teczka pojazdu rośnie z okienka na okienko do imponujących rozmiarów.
Machina biurokratyczna wciąga każdy przypominający dokument przedmiot. W wyniku zamieszania daję pomocnikowi polskie prawko i ubezpieczenie, które on natychmiast kseruje i dołącza do akt mimo, że oddał mi je twierdząc, że to, oczywiście, niepotrzebne. Każdy następny urzędnik skrzętnie to ksero ogląda. Nikt nie wie co to jest, ale skoro ktoś to załączył, znaczy że jest potrzebne. Może nie jest tak źle, zaprzyjaźniony prawnik słysząc o tym, zdziwił się nonszalanckim podejściem: w Polsce na pewno od razu zażądali by tłumaczenia przysięgłego takiego obcego dokumentu w aktach :)
W całej tej biurokratycznej orgii nie uczestniczy żaden komputer. Dane spisywane są fonetycznie, to ja mam przeczytać z paszportu swoje nazwisko i inne informacje, ktoś zapisuje je po arabsku, następny odczytuje to komuś innemu, ten na kolejnym druku pisze to nieco inaczej, po dziesięciu kwitach sam nie wiem jak się nazywam. Ogólnie przyjemna zabawa, bo sprawy, dzięki pomocnikowi, dzieją się same, nasza rola ogranicza się do niedowierzania. Niestety koszt tych wszystkich operacji jest dość znaczny: łącznie z wizami jest to obecnie około 230$.
Potem mamy już cały Egipt dla siebie, jako że słynne ograniczenia w poruszaniu się po kraju już nie obowiązują. Co prawda wojskowe posterunki zatrzymują nas bardzo często jednak wszystko sprowadza się głównie do pytania z jakiego kraju jesteśmy. Nie udało się ustalić po co im ta wiedza prócz celów czysto towarzyskich, co nie jest do końca bez znaczenia zwarzywszy że w głębokim interiorze drogi nie należą do uczęszczanych nawet przez ciężarówki.
Park narodowy Ras Mohammed często odwiedzany przez rodaków z Sharm-Al-Sheik zaraz po porze obiadowej mamy właściwie wyłącznie dla siebie. Rafy, plaże i pustkowie. Nocowanie w parku kosztuje 15$ za noc (2 osoby + auto), trzeba mieć swoją wodę i jedzenie.
Wbrew opiniom po Egipcie jeździ się nam wspaniale. Drogi są nowe, szerokie i puste. Off roadu jest tyle ile kto zechce, jest wszędzie w bok od drogi. Diesel kosztuje 1,1 funta egipskiego za litr czyli około 60gr. Cena wynika oczywiście z subsydiów państwa, bo Egipt wielkich złóż nie ma. Diesel (zwany też Solar) nie jest dostępny na wszystkich stacjach, zwłaszcza w miastach bywa problem, osobówki jeżdżą na benzynę lub na gaz. Trzeba szukać starych, brudnych stacji na wylotówkach, gdzie tankują ciężarówki, ale generalnie nie stwarza to wielkiego problemu. W trasie, pomiędzy miastami, stacje niemal nie występują. Podstawową zasadą jest więc tankowanie gdy spotyka się taką możliwość.
Europejczycy narzekają na tutejszy ruch drogowy, ale ciężko pojąć dlaczego. Nie jest wcale tak źle, właściwie poruszając się po Egipcie dochodzę do wniosku, że większość zasad ruchu drogowego jest zbędna, utrudnia życie, a na pewno zwalnia z myślenia i rozglądania się. Tu podstawowa zasada jest jedna: jedzie ten kto jest przed nami, jeśli jest nawet parę centymetrów przed nami będzie poczuwał się do pierwszeństwa przejazdu, a my powinniśmy mu je zapewnić. Pojazd taki ma prawo dokonać bez ostrzeżenia manewru, który my zinterpretujemy jako zmianę pasa. W rzeczywistości pasy mają charakter czysto pomocniczy, lepiej patrzeć przed siebie, jadąc za poprzedzającym nas pojazdem, niż trzymać się uporczywie pasa. W ten sposób ruch jest płynny, na czteropasmowej kairskiej ulicy mieści się przynajmniej 6 realnych pasów, wszyscy wolno (w stałym korku) ale płynnie kierują się w swoją stronę.
Po zmroku nie wypada oślepiać jadących z przeciwka światłami. Do jazdy służą światła pozycyjne, jazda na światłach drogowych kończy się reprymendą w postaci błysku świateł długich dokładnie w momencie mijania.
Przejazd przez Kair to doskonała, intensywna szkoła jazdy w miejscowych warunkach, którą polecam każdemu. W Kairze GPS jest darem z niebios ponieważ miasto jest przeogromne, a sieć dróg, wielopiętrowych estakad, tuneli i rond niezwykle skomplikowana i zła decyzja może skutkować dziesiątkami kilometrów powrotu na właściwy kurs w korkach. Jeździmy wg. map Tracks4Africa i darmowych Open Street Maps.
W samym centrum Kairu nie ma problemu z parkowaniem. Aut jest multum, ale wystarczy pokrążyć, poczekać na czyjś wyjazd i gdzieś się wcisnąć. Nie czuliśmy się niebezpiecznie zostawiając auto na pastwę buzującej bazarem ulicy.
Dla LandRover-owców w potrzebie trochę konkretów:
Sklep z częściami do LandRover-ów w samiutkim centrum Kairu: http://g.co/maps/x8w2t współrzędne: 30.044504,31.241142 ulica w rzeczywistości nazywa sie inaczej niż na googlu, mianowicie Fahmy St. 21
Znany wśród overlanderów mechanik specjalizujący się w LandRoverach:
[box]http://g.co/maps/kkns3 współrzędne: 30.063056, 31.2525 Hassan Khamil, telefon: +20 105 807 386[/box]
Następnie wykonaliśmy pętlę po pustyni zachodniej. Zaczyna się ona zaraz za granicami gęstych blokowisk na przedmieściach Kairu. Dalej jest tylko żwir i drobne kamienie. Na szczęście jest też dobry asfalt, choć gdyby ktoś chciał można jechać dowolnie, obok, na azymut, byle do najbliższej oazy.
Oazy leżą poniżej płaszczyzny pustyni, często w depresjach, mogą składać się z wielu wsi i miasteczek, stanowią rozległy teren, miejscami całkiem pustynny, miejscami porośnięty. Daleko na horyzoncie często widać pionowe ściany skał. Na górze jest normalny poziom okolicznej pustyni, oaza jest niżej.
Pomiędzy oazami na naszej trasie jest 200-300km pustki, nawet ciężarówki zdarzają się sporadycznie.
Asfalt jest nowiutki i często spotyka się odcinki omijające fragment na którym zalega wielka piaszczysta diuna, lub zniszczony fragment po którym przeszła.
Pustynia biała jest jedynym w swoim rodzaju miejscem. Kredowe ostańce w wyniku działania wiatru i pasku przybierają przedziwne grzybopodobne kształty.
Wjazd tu nie wiąże się już z załatwianiem pozwoleń, można także nocować właściwie gdzie się chce zupełnie za darmo. Generalnie na pustkowiach z dzikim noclegiem nie ma problemu.
Obecnie staramy się opuścić Egipt. Niestety jedyną czynną granicą prowadzącą do Sudanu jest przeprawa promowa przez Jezioro Nassera. Prom pływa jedynie w poniedziałki. Auta płyną osobną barką i docierają do sudańskiej Wadi Halfy na ogół dzień później niż pasażerowie. Przygotowujemy się na kolejne biurokratyczne wyzwania i koszty. Cena promu to obecnie 2000 funtów egipskich za samochód + 500 za osobę. Do tego dochodzą koszty biurokracji po obu stronach granicy, co czyni ją najdroższą i najbardziej kłopotliwą w trakcie całego przejazdu wschodnią stroną Afryki.
Mimo pewnych trudności organizacyjnych Egipt zdecydowanie wart jest odwiedzenia na własną rękę, zwłaszcza swoim transportem, dającym nieskończone możliwości eksploracji kraju.
Pozdrawiamy
Natalia Rzucidło i Paweł Dunia