Piotr Beaupré. Marzenia i rozsądek.
Piotr, przyczynkiem do naszej rozmowy są Twoje ostatnie osiągnięciach w Europie i Afryce. Uczestniczyłeś w serii rajdów Baja ? Slovakia, France, Great Britan oraz Rajdzie Faraonów. Zacznijmy od podstaw, poproszę o parę słów o tych imprezach.
To może zacznijmy od Baja BG. Ze względu na startujących zawodników to impreza najwyższego światowego formatu. Jest to impreza zaliczana do cyklu mistrzostw świata cross-country FIA a to definiuje jej poziom. Zajęcie przez mnie 10 miejsca w takiej konkurencji traktuje jako duży sukces. Co ciekawe angielski rajd został praktycznie zdominowany przez załogi z ?demoludów?. Wygrał Czech Miroslav Zapletal, w pierwszej dziesiątce był jeszcze Rosjanin, Polak i Słowak. Bardzo ciekawym doświadczeniem była również Baja de France gdzie wśród z zawodników z Nowej Europy były dwie załogi z Łotwy i my z Polski.
W zawodach brała udział cała francuska czołówka, która czasami zagląda na rajd Berlin-Wrocław. Ten rajd ukończyliśmy na 7 pozycji.
Ostatni rajd, w którym uczestniczyliśmy to rajd Faraonów, któremu trzeba byłoby poświecić osobny artykuł lub określić jednym zadaniem: „nie jesteś w stanie sobie go wyobrazić dopóki tam nie pojedziesz”. Na rajdzie tym jechaliśmy w najlepszym towarzystwie, łącznie z Krzysztofem Hołowczycem. Nauczyliśmy się bardzo wielu rzeczy dotyczącej techniki jazdy, techniki nawigacji oraz techniki serwisowania samochodu. Niewątpliwie rajd ten był absolutnie fantastycznym miejsce do trenowania umiejętności pokonywania wszelkich pisakowych pułapek, które spotykają zawodnicy na tarasie rajdu Lizbona-Dakar. W czasie tego rajdu pokonaliśmy 3000 km, z czego ponad 80% po piaskach północnej Sahary. Wydmy na które wjeżdżaliśmy albo te z których zjeżdżaliśmy miały od 4 do 100 m wysokości. Piasek po którym jechaliśmy przypominał raz piasek z nad Bałtyku raz po prostu mąkę. Długo by o tym mówić. Może będzie miejsce na to w następnym artykule. Najważniejsze dla nas, że ukończyliśmy ten rajd na miejscu 12.
Piotrze, Polacy powali zaczynają startować w różnych miejscach. W Europie, w Rosji, w Afryce. Jednak udział naszej ekipy na imprezach zagranicznych to wciąż rzadkość. Czy chodzi tylko o pieniądze? Dlaczego tak się dzieje?
Sądzę, że to przypadek i nie należy doszukiwać się w tym jakiejś reguły. Oczywiście pieniądze są jedną z przyczyn. Imprezy w Europie i tym bardziej w Afryce blisko nie są – trzeba tam dojechać często jeszcze przepłynąć przez morze i znowu jechać. To powoduje, że udział w zagranicznych rajdach jest kosztowny! Auto rajdowe nie jedzie na własnych kołach. Trzeba zapłacić transport samochodu i serwisu. Do tego dochodzi czynnik czasu. W moim przypadku mam do dyspozycji zespół serwisowy, który na wyjeździe typu Baja spędzą blisko 2 tygodnie. Ja dolatuje samolotem w czwartek i wracam w niedzielę. Dla mnie to jedynie 4 dni, maksymalnie tydzień. Jednak wielu z Polskich zawodników, aby wystartować na imprezie osobiście transportują swoje rajdówki. Niestety, choć oszczędza to wydatków pochłania więcej czasu. Dlatego właśnie czynnik czasu uważam za drugą istotną barierę.
Mówisz, „nasza ekipa” jak wygląda ta Twoja Ekipa?
W tej chwili jest to jeden mechanik, który jest moim pełno etatowym pracownikiem, w stu procentach zajmujący się samochodem. Wynajmuje również garaż, w którym jest miejsce aby przygotowywać samochód. Dodatkowo Jacek, mój pilot i przyjaciel jest właścicielem dużego serwisu samochodowego w Krakowie gdzie możemy dokonywać bardziej skomplikowanych napraw. Aby ekipa była kompletna na czas każdego dużego rajdu – dzięki uprzejmości Piotrka Kowala (Land Serwis) – „wypożyczamy” jednego mechanika, który jedzie z nami. Podczas europejskich rajdów korzystamy z naszego VW LT 4×4, który umożliwia nam serwis Bowlera na trasie rajdu.
Skład zespołu zmienia się jednak się w zależności od potrzeby. Na rajd Faraonów w Egipcie, zabraliśmy tylko jednego mechanika, który został dołączany do fabrycznego zespołu Bowlera. Mimo że miałem przydzielonego Francuskiego mechanika z team?u Bowler to zdecydowałem się, aby nad całością czuwał „mój człowiek”. Zna on auto od podszewki, rozebrał i złożył je od podstaw. Chciałem, aby ktoś zaufany czuwał nad naszym bezpieczeństwem.
Skoro o samochodzie mówimy. Piotr, jesteś jedynym w Polsce posiadaczem Bowlera. Konstrukcja dość unikalna, z wyglądu przypomina Tomcata, ale trochę różnic chyba jest?
Tak, różnice są i to nie tylko wizualne! W ubiegłym sezonie miałem możliwość uczestnictwa w Baja Slovacja wypożyczonym z Land Serwisu Tomcatem. Wiem dokładnie, czym samochody te się różnią.
Bolwler to legenda szybkich rajdów terenowych. To konstrukcja, nie zawaham się tego powiedzieć genialna. Z pełnym zbiornikiem paliwa 400litrów i dwoma kołami zapasowymi waży zaledwie 1450 kg. Aby osiągnąć taki rezultat zastosowano w 100% rurową klatkę do której jest montowane wyczynowe zawieszenie zgodnie z uznaniem przyszłego właściciela. Może to być Ohlins, Fox – co kto lubi. Lekkość konstrukcji, doskonałe wyważenie eliminują jedną z zasadniczych wad Tomcata, tendencje do nurkowania przodu podczas długiego skoku. To pozwala na szybszą jazdę. Niestety Bowler jest limitowany wieloma rzeczami wynikającymi z chęci uproszczenia konstrukcji i wykorzystania standardowych podzespołów
A więc jest, czy nie jest to samochód, którym można wygrywać rajdy? Czy to już światowy poziom techniki rajdowej?
To dobre pytanie, ale odpowiedź nie jest łatwa. Faktycznie wiele rajdów Baja wygrywały i wygrywają Bowlery ? a więc można. Z drugiej strony sama konstrukcja jest nieporównywalna z nowszymi maszynami. Przede wszystkim skrzynia biegów z Defendera V8 czyli samochodu, który pojedzie powiedzmy 130km/h. W Bowlerze ta sama skrzynia musi pozwolić na 160-170km/h. Niestety więcej nie daje rady. Nawet gdyby, dała radę to zatrzymają nas sztywne mosty. Ale nawet gdybyśmy „pokonali” skrzynię i mosty to przy takich prędkościach zaczyna brakować silnikowi 4.0 z Range Rovera HSE.
A wiec wygrywać tak. Można wygrywać, ale tylko do pewnego poziomu. Ten samochód nie ma szans walczyć o tytuł Mistrza Świata. To potrafią jedynie profesjonalne konstrukcje z niezależnym zawieszeniem, sekwencyjny skrzyniami i nowoczesnymi silnikami.
Od wielu lat Twoim pilotem jest, wspominany już Jacek Lisicki. Jak ważna jest rola pilota.
Najkrócej – bardzo ważna. Na rajdach długo dystansowych, gdzie nawigacja jest kluczowa, sam kierowca nie jest stanie niczego osiągnąć! Najlepszym przykładem może być poprzedni właściciel mojego Bowlera, który startując w rajdzie Dakar dojechał do mety na bardzo dobrym 40 miejscu. On jechał pierwszy raz – jego pilot dziesiąty! Nawigacja to trudna sztuka, której wciąż obaj się uczymy. Wszystkie jednak nasze postępy są przede wszystkim zasługą Jacka.
Ostatnie sezony to nie są Twoje pierwsze starty w rajdach. Kiedy to wszystko się zaczęło?
Kiedy się zaczęło? He, he, chyba gdy miałam 10 lat i moją najważniejszą zabawką był Range Rover classic Matchbox?a. Dużo później w 1995 roku kupiłem Forda Mutt, startowałem nim w RMPST. Później było Mitsubishi Pajero, którym na przełomie lat 90 i 2000 zdobyliśmy z Jackiem vice mistrzostwo Polski. Potem była przerwa, po której zbudowaliśmy przeprawowego Mercedes G. W 2004 postanowiliśmy wrócić do czegoś szybszego i kupiliśmy Range Rovera Classica z Niemiec, który trzykrotnie przejechał rajd Berlin-Wrocław. Mając samochód z taką historią postanowiliśmy spróbować swoich sił w tym rajdzie. Początki były trudne i nieco śmieszne. Jacek i ja po raz pierwszy zetknęliśmy się z tego typu rajdem. Długie odcinki sprawiały nam mnóstwo problemów z nawigacją. Dochodziło do takich sytuacji, że na mecie zawodnicy mieli po cztery pieczątki a my jedną! Wracaliśmy w tedy na początek odcinak, szukaliśmy zagubionych pieczątek i z wielo godzinnym opóźnieniem ponownie docieraliśmy na finisz.
Mimo tych nieco zabawnych przygód gorąco wszystkim polecam udział w Berlin-Wrocław. Tam każdy znajdzie coś dla siebie. Ci, którzy lubią przeprawówki, ci którzy chcą się ścigać oraz ci którzy lubią nawigację. To jest świetna impreza blisko domu.
Podczas dwukrotnych startów w Berlin-Wrocław dojrzało w nas pragnie startów w rajdach cross-country. Zdaliśmy sobie również sprawę, że aby zrealizować ten cel potrzebny jest inny samochód. I tak pojawiał się Bowler.
Sakramentalne pytanie. Masz samochód, masz zespół, zdobywasz doświadczenie, zastanawiasz się, co dale? Kiedy występ w Dakarze. Wiem, że targają Tobą sprzeczne uczucia.
No tak, wiele osób pyta o to samo. Odpowiadam. Udział w Dakarze na pewno! Być może już w 2009. Wszystkim jednak, którzy tak łatwo zadają to pytanie chciałbym uświadomić kilka istotnych rzeczy.
Po pierwsze Dakar to gigantyczne przedsięwzięcie logistyczne. Już teraz uczestnicząc w o połowę krótszym Rajdzie Faraonów ilość dokumentów, zaangażowanych osób, poświęconego czasu była naprawdę gigantyczna.
Po drugie, absolutnie abstrakcyjne koszty uczestnictwa. Paliwo po 4 euro za litr a samochody palą po 40-50 litrów na 100km. Wspomniany rajd Faraonów to 3 tyś km – łatwo policzyć. Bardzo wysokie wpisowe i co najgorsze absolutnie nie przewidywalne koszy dodatkowe. Oczywiście osoba jadąca drugi, trzeci czy czwarty raz wie ile będzie ją to kosztować. Trzeba jednak pojechać ten pierwszy raz. Tak, mam wielu znajomych, którzy jechali w Dakarze i mówią ile może to kosztować. Zabawne, że rozpiętość kwot jest kilkukrotna – a proszę uwierz mi, ta kilkukrotna różnica przy takich pieniądzach to bardzo, bardzo dużo!
Po trzecie, czas trwania. Dakar wymusza wyłącznie się z życia rodzinnego i zawodowego na przeszło miesiąc. Oczywiście marzę, aby wziąć udział w Dakarze, z drugiej strony nie jestem kierowcą zawodowym. Podziwiam Alberta i Góreckich za to, jak potrafią połączyć życie zawodowe, rodzinę, budowę samochodu. Naprawdę jestem dla nich pełen szacunku. Jest jednak kwestia – co chce się robić. Sądzę, że dla Nich Dakar to cel sam w sobie! Ja jestem amatorem! Dakar nie jest dla mnie celem a jedynie spełnieniem marzenia. Dlatego zastanawiam się czy spełnienie marzenia jest warte takich poświęceń, dlatego mam tyle rozterek, zastanawiam się!
To kwestia zdrowego rozsądku. Oczywiście można, gdy ma się 20-30 lat rzucić się w nieznane i przeżyć przygodę. Rozumiem to i chylę czoła przed takimi uczestnikami. Jestem jednak trochę starszy, mam żonę, trójkę dzieci i po prostu chcę być przygotowany! Nie mogę i nie chcę pozwolić sobie na brak odpowiedzialności!
Mogę jednak powiedzieć, że poważanie zastanawiam się nad uczestnictwem w pełnej serii Baja w Europie. Po ostatnich doświadczeniach wierze mam realne szansę na dobre lokaty. Po za tym, rajdy Baja są przewidywalne. Jestem w stanie wpisać udział w nich w swój zawodowy i rodzinny kalendarz. Z Dakarem nie jest to możliwe.
Pozostaje, więc życzyć Ci więcej czasu, mniej obowiązków i oczywiście spełnienia Dakarowego marzenia.
Text: Marcin Gerc
Foto: Archiwum Piotra Beaupre