Nomen omen: Oman.
Większość z nas ma niewiele skojarzeń z tym krajem.
Z dala od bliskowschodnich turbulencji politycznych, rzadko gości na czołówkach gazet. Rzadko odwiedzany przez Polaków, jeszcze w latach osiemdziesiątych był całkowicie izolowany od ruchu turystycznego – podobnie jak obecnie Arabia Saudyjska.
Niemniej jednak w ciągu ostatnich lat ilość osób zwiedzających ten kraj powoli wzrasta. Gdy więc na corocznej promocji British Airways jednym z promowanych lotnisk docelowych był Muskat, nie wahaliśmy się długo i kupiliśmy bilet – trzeba tam jechać póki kraj ten nie odkryją inni. . Po wizycie w sąsiednim Jemenie, który okazał się absolutnym podróżniczym przebojem, chciałem zobaczyć kraj, który nie jest zbudowany ze szkła i stali jak Emiraty, ale jednocześnie nie jest już typowym krajem trzeciego świata jak właśnie Jemen.
Sułtanat Oman jest pustynno-górzystym krajem o klimacie suchym, zwrotnikowym o powierzchni niewiele mniejszej od Polski zamieszkiwany przez zaledwie 2,5 mln ludzi. Położony we wschodniej części półwyspu Arabskiego Oman nie został tak hojnie obdarzony w zasoby ropy naftowej jak pozostałe kraje półwyspu. Dlatego kraj ten znajdował się zawsze w cieniu dużo bogatszego i bardziej znanego sąsiada: Zjednoczonych Emiratów Arabskich – , którego główne miasta takie jak Dubaj czy Abu Drabi kojarzyły się światu z przepychem i petrodolarami.
Jednak dzięki temu, ze rządzący Omanem praktycznie jednoosobowo sułtan Qaboos jest monarchą postępowym i otwartym na świat, kraj jest zadbany, bezpieczny i dobrze zorganizowany.
Mimo że jest to kram islamski mogą tu np. prowadzić samochód kobiety, a wjazd do kraju nie jest związany z biurokratyczna męka jak w wypadku Arabii Saudyjskiej czy Emiratów. O braku ubóstwa tego kraju mówi też duża ilość imigrantów, głównie z Indii, Pakistanu i Bangladeszu.
Wizę dostajemy od ręki na lotnisku, a wynajem samochodu można załatwić przez Internet. Niestety nie udało nam się znaleźć wypożyczalni, dającej samochód bez dziennego limitu kilometrów, jednak pomimo tego i w połączeniu z atrakcyjną ceną benzyny (1,1zł/l) wynajem auta 4×4 w porównaniu do innych krajów nie jest wysoki. Nas kosztowało to 240 omańskich riali, czyli około 2400zł za 12 dni wynajmu 5 drzwiowej Toyoty Landcruiser 90 Prado. Do tego trzeba doliczyć 0,06 riala za każdy kilometr powyżej wliczonych w cenę wynajmu 300km.
Po wylądowaniu okazało się, że tradycyjnie zgubiono jeden z naszych plecaków. To zmusiło nas do drugiego nieplanowanego powrotu do stolicy na lotnisko za kilka dni, ale na osłodę od British Airways dostaliśmy 200 USD wypłacone w rialach, które od razu zainwestowane zostało w wynajem auta. Odbieramy więc o 3 w nocy naszego Prado, zostawiamy w wypożyczalni tylną kanapę, aby nie przeszkadzała podczas noclegów i możemy ruszać w drogę.
Stolica Omanu – Muskat jest miastem rozczłonkowanym, składającym się z kilku centrów rozdzielonych wzgórzami. Nie ma tu zbyt wiele zabytków jednak stara cześć miasta – Mutrah posiada interesujący targ rybny, ruchliwy wcześnie rano, gdzie kutry wyładują połowy złowione poprzedniej nocy. Rekiny, tuńczyki, ośmiornice, krewetki i inne stworzenia kłębią się w łodziach, koszach i na taczkach. Następnie rzut oka na Pałac Sułtański, wizyta w XVI-wiecznym Forcie Mirani i ruszamy wzdłuż morza na południe.
Nadmorska szutrowa droga do Sur, w Lonely Planet opisana jako tylko dla 4WD, jest zwykłą szutrówką, którą każdy plaskacz zrobi bez problemu. Po drodze mijamy Bimmah Sinkhole –ogromne zapadlisko tektoniczne w odległości kilkuset metrów od morza wypełnione słoną, krystalicznie czystą wodą. Woda jeszcze cieplejsza niż w morzu, więc korzystamy z okazji do kąpieli. Jadąc na południe mijamy jedną najstarszych budowli Omanu. Położona samotnie na brzegu morza budowla Sidi Miriam, zbudowana prawdopodobnie przez portugalskich pionierów. W końcu docieramy do Sur, słynącej z produkcji dhow – lokalnych łodzi z rejowym żaglem, używanych na wodach zatoce Perskiej. Według miejscowych podań jest to ponoć także miejsce narodzin Sindbada Żeglarza.
Dalej na południe jest tylko Ras-al-Jinz – przylądek będący wschodnim krańcem półwyspu Arabskiego. To właśnie to miejsce ogromne żółwie wybrały sobie jako miejsce składania swoich jaj. Szacuje się, że co roku ok. 15 tysięcy wielkich jak pontony żółwi wpełza na plaże, składa jaja, zagrzebuje je w piasku i powraca do morza. Z jaj po dwóch miesiącach wykluwają się malutkie żółwie, które starają się z trudem dotrzeć do morza. To wszystko można obserwować wyłącznie w nocy, zwykle między 23 a 3. Niestety dziś akurat pełnia, więc żółwi jest mało, ale ponoć bywa (zwłaszcza w lecie) ich na plaży jednocześnie do kilkaset.
Żółwie nie zwracają wcale uwagi na obserwujących ich ludzi, robią swoje i szybko (jak na swoje tempo) zmykają do morza. Rankiem plaża jest zasłana skorupkami jaj i żółwiowymi śladami, wyglądającymi jak odciski ogromnych MT-ków.
Nocleg na plaży skończył się utratą sandała, skradzionego w nocy przez fenka (lisa pustynnego). Ich grupy wałęsające się po okolicy widzieliśmy poprzedniego dnia w okolicy obozu, stąd podejrzenia padło na nie – no bo któż inny na takim pustkowiu mógłby to zrobić – chyba nie żółwie!
Na zachód od Mintrib rozciąga się Wahiba, najbardziej łatwo dostępny erg o długości ponad 200km. Dla miłośników offroadu oczywiście jest to atrakcja, której nie można przegapić. Eksploracja wydm i kotlinek jest siłą rzeczy pobieżna, jesteśmy jednym, „nieuzbrojonym” autem, ale i tak jest trochę tego co ‘tygryski lubią najbardziej’.
Posuwamy się dalej na północ, zaliczając jeszcze wizytę na lotnisku w Muskacie po zagubiony plecak.
Święte miasto Nizwa ma do zaoferowania to, co większość miast w tym regionie świata: meczet, fort i suq. Na tym ostatnim robimy zakupy (także obuwnicze – pewnie fenek już się zadławił naszym sandałem). W Jabrin oglądamy jeden z najlepiej zachowanych z ponad 300 fortów Omanu. XVII wieczna budowla robi duże wrażenie, w środku urządzone wnętrza z zabytkowymi sprzętami, zupełnie niepilnowane poza jedynym strażnikiem tego miejsca. Z jego słów wynika, że byliśmy jedynymi turystami nie tylko dzisiaj, ale w ciągu ostatniego tygodnia.
Pasmo gór Hajjar sięgające powyżej 3000m wysokości leżą w północnej części Omanu. Rozdzielają wybrzeże zatoki Perskiej od Pustyni Rub-al-Chali.
Tu znajduje się jedna z największych atrakcji turystycznych półwyspu Arabskiego i pewnie też jedna z najmniej znanych. Wadi Nakhr opadający znad Jebel Shams to jeden z najgłębszych kanionów świata. Jego deniwelacja sięga 1000m. Dla porównania Wielki Kanion ma 2 km, kanion Fish River w Namibii 0,5km głębokości.
Trochę kluczenia po wąskich ścieżkach górskich – tym razem już naprawdę ‘4WD only’ i w końcu wielka tablica informująca o szlakach trekkingowych upewnia nas, że jesteśmy na dobrej drodze. Dojeżdżamy do miejsca gdzie ziemia się urywa pionowym spadem. Można by zrobić pełen odlot jak z filmu ‘Thelma i Luiza’, ale grzecznie zatrzymujemy samochód na samej krawędzi i patrzymy w dół. Tradycyjnie już jak przy każdej omańskiej atrakcji – ani żywej duszy. Wokół tylko krążące sokoły, cisza, pustka i widok, który przyprawia o zawrót głowy. To jest właśnie jedna z tych chwil, w których się czuje jak bardzo warto jest podróżować….
Niedaleko samotna chatka, w której mieszka rodzina. Jej głowa wygląda jak najbardziej poszukiwany terrorysta świata, ale zachowuje się bardzo przyjaźnie, zapraszając nas na niezobowiązującą herbatkę. Naprawdę niezobowiązującą, bo nie chce nam nic sprzedać, co w takim Maroku byłoby już mniej prawdopodobne….
Już załatwiając samochód w Polsce wystaraliśmy się o pozwolenie wywozu auta poza Oman i poprosiliśmy o załatwienie specjalnego zagranicznego ubezpieczenia, które pozwoli nam wjechać także do ZEA. Dzięki temu mogliśmy dostać te dokumenty zaraz po przylocie, gdyż normalna procedura zabiera 2 dni. Przyszedł więc czas, aby skorzystać z tych papierów i jedziemy na granicę ze Emiratami Arabskimi.
Po dotarciu do przejścia w Haffit, wartownik mówi nam że to przejście jest tylko dla obywateli Emiratów i Omanu. Musimy więc spróbować przekroczyć granicę na głównym przejściu na drodze Sohar – Al. Ain. Najkrótsza droga do tego przejścia wiedzie wzdłuż granicy. Według mapy droga wygląda na przejezdną, jednak okazała się na pierwszym checkpoincie być drogą militarną, po której jeżdżą wyłącznie wojskowi i miejscowi za przepustkami. Jedyna opcja jaka nam pozostała to przebić się przez góry zachodniego Hajjaru do Sohar i stamtąd jechać na zachód na przejście Wadi al-Jizzi Całość objazdu ma ponad 150km, ale okazało się że nie ma czego żałować. Traska przecinająca góry okazała się na tyle widokowa i klimatyczna, że postanowiliśmy zwolnić i zanocować w górach. Nieporośnięte żadną roślinnością góry pokazują układ warstw geologicznych i wychodnie, mogą służyć jako modele przykłady form w podręcznikach geologii.
Wąska półka wykutego trawersu nasuwa skojarzenie ze słynną „Droga śmierci” z La Paz do Coroico, i podobnie jak tam emocjonujące są mijanki w szczególnie wąskich miejscach.
Po wysłaniu SMS-ów z granicy (w Omanie Orange i Era i nie działały) korzystając z emirackich sieci komórkowych wracamy do Sohar. Tu na spokojnie możemy uzupełnić zapasy, wykąpać się i zrelaksować bez pośpiechu, skoro scenariusz podróży nam się trochę posypał. To właśnie z Sohar wyruszał na swe wyprawy Sindbad Żeglarz, a nie z Balsory jak to Leśmian opisywał. Sohar jest jednym z najstarszych osad Omanu, niegdyś było jego największym miastem i głównym portem wysyłkowym frankincense – żywic używanych w starożytnej Arabii do produkcji kadzideł i perfum Obecnie głównym towarem na lokalnych suqach są ryby i inne rozmaite morskie stwory, których mamy problem rozpoznać.
Nie wyszedł nam wjazd do Emiratów – trzeba zacząć więc myśleć o powrocie.
Do Muskatu wracamy przez kilka dni, klucząc po górskich ścieżkach, zaliczając kolejne lokalne atrakcje – forty w Nakhla i w dawnej stolicy Omanu Ar-Rustaq, wymarłe miasto Ghayzayn, kanion Wadi Bani Awf, górskie miasteczko-ogród Bilad Sayt na południowych zboczach Jebel Akhdar
ze względu na wysokość otrzymujące wystarczająco dużo opadów aby wypełnić okoliczne dolinki ogrodami migdałów, orzechów. Przyjaźni miejscowi, dobra lokalna kuchnia, noclegi w górach pod rozgwieżdżonym niebem – czyż nie jest to to, po co tam jeździmy? Czas wyjazdu szybko się kończy i znów siedzimy w samolocie do Europy z międzylądowaniem w Dubaju, do którego nie dane niestety nam było dotrzeć lądem.
Podsumowując, Oman to dla miłośników offroadu kraj zdecydowanie godny polecenia a jednocześnie przez Polaków niedoceniany. Mamy tu wszystko czego potrzebujemy – stosunkowa uboga sieć dróg asfaltowych, pustynia i piach do zabawy dużych chłopców w piaskownicy, górskie kręte i wąskie drogi z widokami zapierającymi dech w piersiach. Do tego przyjaźni ludzie (wzięcie stopa, często kończyło się zaproszeniem do domu), tanie paliwo, bezwizowy wjazd i brak turystów. Tylko w jednym miejscu (Bilad Sayt, leżące w niewielkiej odległości od stolicy) spotkaliśmy ‘ekspedycję’ landcruiserów wyładowaną japońskimi turystami, ale generalnie jedzie się samemu i spotyka się wyłącznie miejscowych. Kraj na pewno mniej atrakcyjny podróżniczo niż sąsiedni Jemen, lecz w przeciwieństwie do niego tu można za stosunkowo niewielkie pieniądze wynająć auto 4×4 i być całkowicie niezależnym, zasmakowując prawdziwej przygody.
Tekst i zdjęcia Rafał Żurkowski