Na dachu Bałkanów czyli HAEMUS 2010.
Jak zawsze spotkaliśmy się na parkingu przy McDonaldzie na obwodnicy Sofii, jak zawsze piliśmy kawę i wesoło gawędziliśmy czekając na spóźnialskich, jak zawsze świeciło słonce nad granatowym masywem Vitoshy. I mimo, iż początki wszystkich wypraw są podobne każdy następny dzień był inny – a znana trasa dostarczyła nam nieznanych dotąd wrażeń.
Haemus 2010 zapowiadał się kameralnie i ciekawie – nasza wyprawowa ekipa składała się jedynie z czterech samochodów: sofijskiego jeepa Liberty, gigantycznego Patrola oraz silnej reprezentacji Poznania pod postacią długiego defendera i lśniącego nowością jeepa grand cherokee, niestety zabrakło zgłoszonej wcześniej Toyoty.
Po kawowej integracji ruszyliśmy w stronę masywu Vitoshy by na kamienistym, mocnym podjeździe sprawdzić działanie blokad i systemów. Pierwszy dzień upłynął nam na pokonywaniu niezliczonej ilości zakrętów, a wszystko to po to by osiągnąć wysokość 2.000 m n.p.m. i spokojnie rozbić biwak nad brzegiem jeziora z widokiem na szczyty Riły. O ile wrześniowy dzień w górach był ciepły i słoneczny to noc przyniosła pogodowe niespodzianki – najpierw koncert grzmotów, a nad ranem burza z gradem tak intensywnym, że polanka między namiotami zmieniła kolor z zielonego na biały !
Ranek obudził nas słońcem i spektaklem chmur, które co jakiś czas odsłaniały wyższe partie Riły. Po porannej kawie ruszyliśmy na zachód wąską drogą wśród kosodrzewiny. Po kilku postojach w najładniejszych, widokowych miejscach dotarliśmy do polodowcowego jeziorka i schroniska położonego na wysokości 2.225 m n.p.m. a ponieważ pogoda nam sprzyjała postanowiliśmy podjechać na przełęcz i pieszo zaliczyć najbliższy masyw Malak Bliznak, którego szczyt ma ponad 2600 m n.p.m. Ponieważ słoneczne widoki szybko zamieniły się w mleczne obłoki zejście z gór i zjazd do schroniska dostarczyły nam sporych emocji – szczególnie szerokiemu patrolowi, który ledwie mieścił się na skalnej półce. Wieczór spędziliśmy w schronisku, ogrzani ciepłem peczki, pikantnym jedzeniem i domową rakiją.
Kolejne dzień to przejazd z Riły w Rodopy i zmiana nawierzchni pod kołami – ostre granitowe skały ustąpiły miejsca miękkim piaskowym odcinkom i rzecznym otoczakom. Wrzesień to miesiąc zbioru ziemniaka, z którego specjalnej odmiany Rodopy słyną na całe Bałkany, dlatego co rusz mijaliśmy spore grupy lokalnych jadący do lub z pracy. W pobliżu jednego z pól defender zaliczył uskok tak głęboki, że (ku radości miejscowych) należało użyć wyciągarki. Szczęśliwie pogoda dopisywała, więc wyciąganie Defa okazało się nie tylko zabawą ale i wdzięcznym plenerem z masywem Riły w tle. Wieczór trzeciego dnia spędziliśmy nad brzegiem jeziora Dospat – rozkoszując się ostatnimi chwilami lata i podziwiając nasze obozowisko z perspektywy … wody.
Środa to czas na przeprawę w stronę granicy greckiej, której fragmentem przejechaliśmy popołudniu. Trasa tego dnia była trudniejsza – bardziej kamienista, a momentami również podmokła. Cherokee szorował podwoziem podczas zjazdów, jednak Paweł zachował zimną krew i udało się przejechać wyżej, by spędzić nocleg na polance pod Turlatą magiczną górą Traków. Na biwaku doglądamy samochodów – sprawdzamy straty i ćwiczymy się w coraz to szybszym demontażu części. Wieczorem rozpalamy ognisko i smakujemy specjały przygotowane przez Justynę – żyć nie umierać!!! Jest tak ciepło, że Paweł spędza noc pod gwiazdami.
Po porannej (orzeźwiającej) toalecie w pobliskiej czeszmie ruszamy w kierunku Trigradskiego kanionu. Eksplorujemy jaskinię, która wedle greckiej mitologii była miejscem wędrówki Orfeusza. Na obiad zatrzymujemy się w lokalnej knajpce, zjadając się kotletem „niedźwiedzia łapa”, sałatkami i lokalnymi pstrągami. Na miejscu kupujemy też domowe konfitury i miód. Późnym popołudniem wspinamy się drogą położoną na półce skalnej aż do dużej polany. Rozpalamy ognisko i namawiamy Rafała na popisy gitarowe, impreza na polanie rozkręca się na całego: są tańce i śpiewy, kiedy okazuje się, że nie jesteśmy sami – na kolację przyszła do nas grupa dzikich koni – częstujemy je zatem chlebem i zasypiamy spokojnie mając obok takich współtowarzyszy.
Piątkowe przejazdy starą carską drogą dają się we znaki nie tylko pasażerom, ale również podwoziom… zwiedzając Sziroką Łykę – pięknie zachowaną tradycyjną, XIX wieczną wioskę zapominany o złowrogim pisku w kole cherokee’go i rysach na lakierze. Pijemy gęstą, turecką kawę i ruszamy w górę do niemalże opuszczonej wioski w której będziemy nocować w odrestaurowanym, drewnianym domu z tarasem.
Po sześciu dniach podróży i spania w namiotach z entuzjazmem witamy przestronne pokoje z łazienkami, pachnące prześcieradła i gorącą wodę w prysznicu. Zrelaksowani zasiadamy do kolacji, którą przygotował dla nas Yanie – właściciel domu i reżyser ciekawych filmów o wielokulturowości Bułgarii. Kolacja trwała długo, podobnie jak nocne rozmowy okraszone domowym winem i tortem przygotowanym na cześć naszej gromadki. Poranna kawa na tarasie z widokiem na masyw Goliam Perelik, który przejechaliśmy w ostatnich dniach bardzo nas rozleniwiła. Tymczasem przed nami ostatnie kilometry jazdy i ostatnie atrakcje. Dzień upłynął nam na szutrowym zjeździe z gór i zwiedzaniu fenomenów wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO – skalnych Cudnych Mostów i Baczkowskiego Monastyru. Wczesnym popołudniem pożegnaliśmy załogę Patrola, a z poznaniakami buszowaliśmy jeszcze długo w sklepie wybierając najlepsze wina i lokalne sery… Kiedy żegnaliśmy się w Asenovgradzie zaczął padać pierwszy od tygodnia deszcz – widoczny znak, że wyprawa dobiegła końca.
Natasza Styczyńska
www.balkan4x4.pl