Na afgańskiej granicy
Być może to niesprawiedliwe, być może krzywdzące, lecz gdy słyszymy „Afganistan”, natychmiast kojarzymy ten kraj z Talibami, z Osmą bin Ladenem i wojną. Nie ma się co dziwić. Większość relacji w mediach przedstawia sceny wybuchających konwojów lub wojskowych baz.
Nie będzie chyba nadużyciem, jeśli powiem, że afgańska granica jawi się nam, Europejczykom, jako absolutny koniec bezpiecznej cywilizacji i początek Talibanu – smutnego świata kobiet z twarzami zasłoniętymi burkami i mężczyzn noszących Kałasznikowy.
My właśnie jedziemy wzdłuż tej granicy!
I wiecie co? To jest chyba najbardziej optymistyczny i radosny odcinek naszej podróży.
Niespiesznie przemierzamy kolejne kilometry szutrowej drogi w Tadżykistanie od miejscowości Ishkashim, wzdłuż Korytarza Wahańskiego. Po naszej prawej stronie widzimy piękną, rozlewającą się szeroko rzekę Pandż. Po lewej majestatyczne góry Pamiru ze szczytami przekraczającymi 5 tys n.p.m.
Co kilka kilometrów przejeżdżamy przez niewielkie wioski, w których ku naszemu zaskoczeniu dziewczyny bez skrępowania pozdrawiają nas, machając rękami. Faceci nie noszą kałasznikowów, a na każdy nasz ukłon głowy odpowiadają przyjaznym skinięciem.
W przydrożnych sklepikach można zrobić niezbędne zakupy i uciąć sobie pogawędkę ze sprzedawcą.
Poprzednie dni spędziliśmy w górach, gdzie znaleźć można jedynie kłujące krzaki i mizerne źdźbła traw wśród kamieni. Teraz jedziemy przez zielone łąki, na których trwają sianokosy. Otacza nas zapach świeżo skoszonej trawy.
Tam, po prawej, na przeciwległym brzegu Pandżu być może faktycznie panuje szariat a w grotach czają się Talibowie. Nie wiem.
Tu, po tadżyckiej stronie mieszkają otwarci i weseli ludzie.