Motolaik Tenerką na Murmańsk – część trzecia
Wczoraj miasto przywitało nas mega burzą ale dziś słońce i błękit nieba. Przyjechaliśmy do Petrozawodzka by popłynąć na wyspę Kiży która leży na jeziorze Onega. Jezioro Onega ma „tylko” niecałe 10 000 km2 co do nas dotarło gdy następnego dnia za pomocą Wodolotu udaliśmy się na Kiży.
Wodolot wymysł co prawda Włochów ale to Rosjanie tak naprawdę nauczyli się wykorzystywać zalety tego typu pływających jednostek. Zasuwa to ponad 60 km/h (a najszybsze prawie 100km/h) i przy tym prawie nie robi fali. Dystans z Petrozawodzka na Kiży to 70 km (a to dopiero mały fragmencik jeziora) wodolot pokonuje w niecałe 1,5 h.
Wyspa Kiży https://pl.wikipedia.org/wiki/Ki%C5%BCy nie po rosyjsku zrobiony skansen. Porządnie, czysto, niestety też komercyjnie. Ale widać, że dbają, rozstawione statki pożarnicze itp. (wszystkie budynki drewniane). Na wyspie Cerkiew Przemienia Pańskiego wpisana na listy dziedzictwa UNESCO i wiele innych wspaniale zachowanych (odbudowanych?) budynków starej Rosji, młyn, dom mieszkalny, dom rybaka, Krzyśkowi jako potomkowi kowala i z duszą dłubacza najbardziej podobała się stara kuźnia w której mógł spróbować jak to kiedyś się obrabiało i wykonywało metalowe oprzyrządowanie do wszystkiego…
Czas wrócić do naszej jedynej awarii, ja znowu nie mam sygnału i świateł stop, bezpiecznik spalony czyli nie do końca się udało. Podejrzenie pada, że może woda się gdzieś dostaje lało przecież cały poprzedni dzień.. zakładamy nowy bezpiecznik i w trasę do Kem, znowu leje ale sygnał i klakson jest, woda dziś nie szkodzi… zagadka.
Droga do Kem nad Morzem Białym wspaniale wyremontowana, ruchu prawie wcale, to te 4 stówki nawet nie wiem kiedy zrobiliśmy. Z Kem a właściwie z Rabocheostrovsk-a chcieliśmy popłynąć na wyspy Sołowieckie https://pl.wikipedia.org/wiki/Wyspy_So%C5%82owieckie niestety z braku miejsc na statkach ten punkt programu musieliśmy sobie odpuścić. Za to w porcie jest sympatyczny pensjonat gdzie przenocowaliśmy. Pirsy są już takie „rosyjskie” czyli zaniedbane, w ruinie i sądzę, że pamiętające więźniów którzy tu byli ładowani na statki, bo na tych wyspach w przeszłości zlokalizowane były łagry.
Wczoraj znowu lało ale sygnał i klakson działały czyli nie woda. Następne kilka kilometrów trasy to dziury, przełomy, koleiny taka rosyjska droga i bezpiecznik spalony. Czyli już wiemy to drgania powodują przepalenie bezpiecznika od teraz już wiem, że jak poskaczemy po dziurach to przed wyjazdem na dobrą drogę szybka kontrola ewentualna zmiana bezpiecznika i dalej. Dopiero w domu w warsztacie znaleźliśmy przyczynę, przetarł się przewód pod samą puszką bezpieczników. Dosłownie pół centymetra nie zaizolowanego przewodu i przetarł się o ramę.
Do Murmańska zostało prawie 600 km.
Droga świetna (miejscami remontowana) widoki jeszcze lepsze tundra robi na mnie wrażenie i widać jak z każdym kilometrem drzewa coraz cieńsze i rzadsze, piękne jeziora i rzeki wijące się przez rozległe przestrzenie. Jak co dzień zatrzymujemy się gdzieś na dziko na popas nad jeziorem i jak za każdym razem ja kroję warzywa, wyciągam konserwy i robię herbatę a Krzysiek łowi rybki, robi to konsekwentnie i z dużą gracją zarzuca wędkę na rosyjską szczukę.
Sukcesów na razie brak ale nie należy się poddawać.
Jednym skokiem zaliczając po drodze krąg polarny dojeżdżamy do celu naszej podróży.. Najdłuższy etap pokonany i to w dobrej formie, chyba się już „wjechałem” bo z animuszem ruszamy w miasto po krótkim odpoczynku. Murmańsk jaki jest każdy widzi https://pl.wikipedia.org/wiki/Murma%C5%84sk stałe miejsca do zaliczenia plus odwiedzamy (ale to już rano następnego dnia) muzeum Floty Północnej. Hmm do tej pory trochę mi brakowało takiej prawdziwej Rosji z jej bałaganem, dziwnymi przepisami czy specyficznym podejściem ludzi. No to w muzeum jest wszystko, samo odszukanie muzeum już jest wyzwaniem, zero informacji oznakowania czy czegoś charakterystycznego (okręt przed wejściem czy chociaż kotwica). Flota Północna – największy i najsilniejszy morski związek operacyjny Marynarki Wojennej Federacji Rosyjskiej a muzeum jak z lat 50-tych. Stara zaniedbana kamienica przy bocznej uliczce. Etażowa śmiga z nami otwiera kolejne pokoje bo musimy zwiedzać zgodnie z wytyczona trasą, po nas zamyka ale bacznie kontroluje czy czegoś nie zajumaliśmy…. W muzeum jesteśmy jedynymi zwiedzającymi. Generalnie muzeum nie przystaje do wielkości tej floty którą chce pokazać. Jeśli tak wygląda ta flota jak to muzeum to nie ma się czego bać…. Ale kilka fajnych fotek zrobiliśmy. Jest też fragment poświęcony ostatniej tragedii tej floty czyli zatonięciu Okrętu podwodnego „KURSK”.
Czas decyzji dalej na północ i być może na Nordkapp czy od razu na zachód w stronę Finlandii. Pogoda taka sobie, leje, temperatura poniżej 10 stopni, zamglenie. Ale decydujemy na północ, może się przejaśni. I tak lądujemy w Norwegii. Jak to ktoś powiedział „nie ma złej pogody na motocykl są tylko źle ubrani motocykliści” no to przećwiczyłem to organoleptycznie. Rano zlekceważyłem pogodę a później szybko nabywałem wiedzę, na szczęście miałem jeszcze co wyciągnąć z sakw. Zmokłem, zmarzłem nie było się gdzie wysuszyć a kolejne 300 km w deszczu do zrobienia ale czułem jak nabieram wiedzy i praktyki motocyklowej oraz zdobywam kolejny poziom wtajemniczenia. Jak nas Norweska pograniczniczka zobaczyła zakutanych, dobrze namoczonych pewnie z sinymi ustami to stwierdziła, że mamy i tak przegwizdane i bez dyskusji wpuściła do jej kraju.
Jednak po analizie długoterminowej pogody zdecydowaliśmy nie jechać na Nordkapp tylko zjechać Finlandią na południe. Oczywiście nie wybraliśmy najkrótszej i najlepszej drogi tylko zrobiliśmy to w dużej mierze trasami TET https://www.transeurotrail.org/. Gorąco polecam te trasy. Gro trasy szutrami lub wąskimi asfaltami przez bezludzia. Idealne trasy dla motocykli Adventure obutych w szutrowe opony. Namiot postawić można prawie wszędzie czyli obozowanie na dziko tak jak lubimy. Można też wreszcie odnieść sukces wędkarski. Laponia tak jak Karelia zrobiła na mnie duże wrażenie.
I tak już jadąc na południe po 17 dniach i przejechaniu grubo ponad 6 000 km wracamy do domów.
Bez awarii (nie licząc pierdoły w postaci bezpiecznika), bez dzwona czy nawet wywrotki. Podróżowaliśmy tak jak lubimy z namiotem, konserwą, wieczory nad ogniskiem, tym razem środkiem lokomocji był motocykl – dałem radę i nie zniechęciłem się tego pojazdu.
Pytanie z początku tego artykułu: głupota czy podróżnicza nieuleczalna choroba? Niech każdy odpowie sobie sam, może miałem szczęście początkującego, zwykły fart, nie wiem? Za to wiem na pewno, że miałem świetnego partnera a zarazem opiekuna który starał się mnie oświecić w moto-materii i wiem, że na motocyklu na pewno jeszcze gdzieś kiedyś daleko pojadę.
Romek „Romulus” Piotrowski
Foto: Krzysiek „Globo” Zaczek,
Romek „Romulus” Piotrowski