Madagaskar – wyspa szczęśliwych ludzi. Część 2
tutaj znajdziesz 1-szą część tej opowieści.
Jedziemy dalej z duszą na ramieniu gdyż widok szczerzących się z podłoża kikutów drzewek nie nastraja optymistycznie. Docieramy po godzinie do kolejnej rzeki i po drugiej jej stronie na szczęście teren się zmienia diametralnie.
Gęste zarośla się skończyły a my wreszcie jedziemy wygodną piaszczysta pistą przez typową sawannę jak z książek Karen Blixen: z wysokimi trawami, kopcami termitów i rozłożystymi akacjami. Morale idą w górę i nawet kolejna awaria nie jest w stanie tego zakłócić. W Patrolu Francuzów jakiś czas temu padło ładowanie, a ponieważ jest to benzyniak, auto w końcu przestaje jechać. W locie podmieniamy ich rozładowany akumulator w miejsce naszego, a nasz naładowany dajemy do nich i dalej już bez przygód docieramy po północy do Manjy.
Manja okazała się niewielką wsią. Nie tak wyobrażaliśmy sobie stolicę regionu, do której latają regularne połączenia lotnicze z Tany. Po dłuższym poszukiwaniu i budzeniu lokalnych załatwiaczy udało się nam zakupić oponę, a do drugiej przedziurawionej wstawić dętkę. Nowa opona też musiała dostać dętkę, gdyż w Manjy nie ma kompresora, który mógłby napompować oponę bezdętkową. W końcu nad ranem idziemy spać.
Następnego dnia Francuzi pojechali z powrotem na północ swoją droga a my po zatankowaniu jedziemy dalej na południe w kierunku Ifaty. Po drodze jest jeszcze jedna atrakcja – przeprawa przez rzekę przy użyciu promu napędzanego siłą ludzkich mięsni. Rzeka jest stosunkowo szeroka – coś jak Wisła w Sandomierzu, lecz o dużo większym nurcie. Pierwszy etap to burłaczenie promu po dnie w górę rzeki a następnie jeden z Malgaszów wpław rzuca się z końcówką liny na spotkanie z drugim, który płynie z przeciwległego brzegu z druga liną przywiązaną do ogromnego drzewa. Po związaniu obu lin następuje szarpnięcie i można się już na linie podciągać na drugi brzeg. Cała akcja, która wykonywało 12 mężczyzn dla jednego samochodu kosztowała 5000 malgaskich ariary czyli ok. 8zł.
W jednej ze wsi zachodzimy do kolejnego wiejskiego kościółka i stajemy zdumieni gdy okazuje się że w środku znajduje się … ikonostas, a budynek pośród małych baobabów jest cerkwią prawosławną. Madagaskar jest krajem chrześcijańskim, i obecne są tu chyba wszystkie odłamy tej religii.
To, jaką religię wyznaje dana wioska zależy od wyznania misjonarza, który mieszkańców nawracał jako pierwszy. Jednocześnie są bardzo silnie zakorzenione wierzenia animistyczne i wiara w tzw ‘fady’ czyli tabu. Fady jest np wtorek i piątek – wtedy nie można pracować w polu, bo plony się nie udadzą, spotkanie teściowej w określony dzień, noszenie danego koloru ubrań, pokazywanie grobu palcem, itd. System jest naprawdę złożony, przy którym nasze przesądy z czarnym kotem czy 13go w piątek są niczym.
Krzewiący religię nie mieli zapewne większych problemów z zaszczepieniem wiary, którą nieśli. Miejscowa ludność należy chyba do jednych z najsympatyczniejszych mieszkańców naszej planety. Mimo dojmującej biedy ciągle uśmiechnięci, serdeczni i gościnni. A co najważniejsze, czego zwykle nie doświadcza się w częściej odwiedzanych krajach: całkowicie bezinteresowni. Jednocześnie nie jest to kraj pracowitych Azjatów, mimo iż pochodzą etnicznie z tego kontynentu. Tu każdy ma czas, a życie płynie powoli. Pomimo biedy, głodu na wyspie nie ma. Żyzna ziemia i obfitość opadów, zapewnia egzystencję, która nie zmusza do specjalnej walki o przetrwanie.
Plaża w Ifaty daje wytchnienie od ciągłej jazdy i zasłużoną kąpiel w wodach kanału Mozambickiego. Plaża przypomina widoczki z fototapet – piasek, palmy kokosowe, rybacy na morzu, koralowce – istna idylla jak na Tahiti. Ale błogie lenistow ma swój koniec i trzeba jechać dalej. W końcu docieramy do Toliary największego miasta południa wyspy, połączonej asfaltową droga z Taną. Portowe miasto posiada ładną, choć zaniedbaną postfrancuską zabudowę, a po ulicach krążą znani z Anstirabe rikszarze. Jedziemy dalej na północ, sunąc gładko po raz pierwszy od tygodnia po utwardzonej nawierzchni zdziwieni szybkością przemieszczania się.
Docieramy do Ranohiry – bazy wypadowej parku narodowego Isalo. To najłatwiej dostępny, a jednocześnie najliczniej odwiedzany park Madagaskaru. Następnego dnia jedziemy więc do piaskowcowych kanionów z szemrzącym potokami w dnie, wodospadami i jeziorkami pokrytych endemiczną roślinnością. W zaroślach biegają lemury catta , czerwonobrzuche, koroniaste i sifaki. Muszą być przyzwyczajone do ludzi, bo nie reagują nasze pojawienie się. Zwłaszcza lemury catta z charakterystycznym prążkowanym biało-czarnym ogonem , ignorują naszą obecność zajęte żerowaniem i zabawą pozwalają się zbliżyć na bezpośrednia odległość. Z powrotem w Ranohirze jemy obiad: tradycyjnie twardy jak podeszwa kotlet z zebu. Ta krowa z wielkim magazynem tłuszczu w garbie na grzbiecie i fałdem skóry na podgardlu, jest na wyspie podstawą mięsnej diety. Jest to także waluta rozliczeniowa (np. przy zakupie żony), symbol statusu społecznego, a także podstawowy środek transportu i pociągowy wyspy.
Pozostał nam już tylko powrót do Tany. Po drodze nocujemy w Fianarantsoa. Położone wśród niewysokich wzgórz uchodzi za centrum winiarskie wyspy. Miasto uchodzi za ważny ośrodek edukacyjny z dwoma uniwersytetami, ale substancja miejska sprawia przygnębiające wrażenie z budynkami ze śladami dawno przebrzmiałej świetności kolonialnej. Następne miasto po drodze to Ambositra i tu na checkpoincie przed wjazdem do miasta duże zaskoczenie: zblazowany policjant próbuje naciągnąć nas na łapówkę, twierdząc, iż z dokumentu wynajmu nie wynika że możemy jeździć po całej wyspie. Udajemy totalnych ignorantów języka francuskiego i pleciemy coś trzy po trzy po polsku. W końcu robi się zbiegowisko i facet daje za wygraną. To jedyna próba oszukania nas w ciągu całego pobytu.
Kilkanaście kilometrów dalej przejeżdżamy przez sławną od niedawna Ilkakę. Miasto jest współczesnym Klondike, zbudowanym od zera a ciągu kilku ostatnich lat, kiedy odkryto tu znaczne pokłady szafirów. Ściągają tu wieśniacy z całej wyspy skuszeni wizją łatwych pieniędzy, a z nimi wszelkie patologie związane z łatwym zarobkiem.
Pracodawcami są bogaci Azjaci: Koreańczycy, Tajowie, Hindusi i Chińczycy, którzy wywożą kruszec do Azji, a rząd malgaski pobiera skromne licencje za eksploatację złóż. Zwarte miasteczko pełne krzyczących szyldów, tandetnych barów, hoteli, kasyn i sklepów położone w morzu żółtej sawanny, wydaje się być uboższą kuzynką Las Vegas. Negatywny kontrast między Ilkaką a resztą wyspy jest uderzający i nie zachęca do bliższego zapoznania się z miastem.
W końcu witamy Tanę, po dwóch tygodniach, od kiedy ją opuściliśmy. Po podróży w interiorze miasto wydaje się być szczytem osiągnięć cywilizacyjnych. Spędzamy tu ostatnie dwa dni naszego pobytu. Rozdajemy resztę ubrań i rzeczy, które nam zostały i wracamy praktyczne z tym co mamy na grzbiecie. Jadąc na lotnisko wiemy, że wyspa szczęśliwych ludzi długo pozostanie w naszej pamięci – niewiele zostało już na planecie takich wspaniałych a jednocześnie nieodkrytych przez innych miejsc.
Tekst i zdjęcia Rafał Żurkowski
Wiadomości praktyczne:
WIZA:
Do dostania od ręki na lotnisku Ivato w Tanie za 90 USD.
DOLOT:
Z Europy bezpośrednio lata do Antanarivy jedynie Air France z Pazryża i Air Madagascar z Amsterdamu i Paryża. Mając monopol, nie są najtańsi. Korzystniej jest lecieć liniami Air Mauritius, całkowity koszt biletu z Katowic do Tany wyniósł 2,95 tys. zł. Ze względu na niekorzystny rozkład lotów, podróż wiąże się z przymusowymi noclegami na Mauritiusie.
PIENIĄDZE:
Ze względu na niedawną denominację i zmianę waluty jest niewielkie zamieszanie. Większość miejscowych używa nadal kwot w starej walucie – czyli malgaskich frankach, które będą obowiązywać jeszcze do końca 2009 roku. Nowa waluta – ariary jest warta 5 starych franków. Należy się więc zawsze upewnić o jaką walutę chodzi aby kupując nie przepłacić pięciokrotnie. Karty kredytowe praktycznie bezużyteczne, chyba, że pragniemy spać w Hiltonie, który znajduję się w Tanie. Wymiana pieniędzy legalnie w każdym banku, nie ma czarnego rynku. Bankomaty rzadko i zwykle działają tylko na karty klientów danego banku. Nie widzieliśmy żadnego bankomatu z logiem międzynarodowych sieci, ale może są. Wszelkie operacje łącznie z płatnością za samochód dokonywaliśmy gotówkowo
JĘZYK:
Prócz malgaskiego króluje francuski. Warto znać podstawowych kilkadziesiąt słów, aby przetrwać. Znajomość angielskiego znikoma.
CENY:
1 USD = 1700 MGA (ariary). Bagietka 200, cola 800, paliwo3200/l w Tanie, w interiorze nawet do 5000, obiad z zebu 2500, piwo marki THB- Three Horse Beer (praktycznie monopoliści na wyspie) 1500 MGA
TELEFONY KOMÓRKOWE:
Sieci, z którymi polscy operatorzy mają podpisane umowy, działają głownie w dużych miastach i wzdłuż asfaltowych dróg. Dla bezpieczeństwa kupiliśmy za kilka euro prepaida do lokalnej sieci, która ma zasięg często nawet w interiorze..
ŹRÓDŁA:
Korzystaliśmy z niemieckich map Reise-Know-How i kanadyjskich International Travel Map. Pisty w podkładzie do WorldMap 4.0 do MapSource’a są zrobione wg siatki na mapie niemieckiej, ale ich układ na mapie jest często daleki od rzeczywistości. Zwłaszcza w interiorze przebieg tras zmienia się co roku.
Przewodnik Lonely Planet z 2007 w miarę aktualny.
INTERNET:
W dużych miastach: (Tana, Antsirabe, Toliara) tani, ale bardzo wolny.
TRANSPORT LOKALNY: W Tanie taksówki, w innych miastach riksze (zwane tu pousse-pousse = pchaj-pchaj czyli to, co pasażer usłyszy od kulisa, gdy jest pod górę). Transport pomiędzy miastami: taxi-brousse lokalna odmiana bushtaxi czy kenijskego matutu) – zadaszony pickup z ławkami równolegle do kierunku jazdy lub minibus. W cięższym terenie otwarte camiony z zadaszeniem. My nie korzystaliśmy z żadnego z powyższych, więc nie znam cen. Koszt wynajmu Patrola to 78 euro za dzień + 2000 euro kaucji.