Land Rover Discovery. Drugie podejście.
W 2000 roku kupiłem swojego pierwszego Land Rovera Discovery. Przeszedłem z nim wszystkie etapy modyfikacji i poprawiania fabryki.
Miałem trzy przednie zderzaki, trzy różne zestawy zawieszeń, dwa bagażniki i nieskończoną ilość pomniejszych modyfikacji łącznie z zmianą koloru z granatowego na biały. Testowałem na nim – z powodzeniem – wszelkie pomysły co zrobić aby był lepszą wyprawówką. Chyba się udało bo samochód dzielnie służył podczas krótszych wypadów weekendowych oraz kilkutygodniowych wyjazdów do Rosji. Jednakże po kilku latach przyszedł jego czas i musiałem poszukać dla niego nowego domu. Udało się i moje pierwsze Disco do dzisiaj dzielnie służy nowemu właścicielowi. Soją droga, niezły wynik – samochód rocznik ’94, przez większą część życia używany w terenie wciąż cieszy się dobrą kondycja.
Po sprzedaniu ww egzemplarza długo zastanawiałem się nad jego następcą.
Rozważałem różne opcje. Nissan Patrola (SWB i LWB, Y60 i Y61), Defendera 90 i 110, Toyotę. Naprawdę wiele wariantów przeanalizowałem. W końcu, niespodziewanie stanęło na Land Roverze Discovery . Część z mich kolegów gratulowało, część do teraz puka się w głowę. Ja jednak podjętej decyzji o ponownym zakupie Disco nie żałuję.
Moje aktualne Discovery to 300Tdi z końcówki produkcji z ’98 roku w niemieckiej wersji Esquire. Skóra, klimatyzacja, etc. W sumie szczyt wypasu lat ?90. Kupując go cel był prosty, ponownie robimy samochód na rodzinne wyjazdy/wyprawy. Oczywiście nie na 4 miesięczne wyprawy do serca afrykańskiej jungli lecz takie nasze? trochę krótsze ale często bardziej intensywne. Celem było połączenie naprawdę skrajnych oczekiwań.
Przede wszystkim samochód musi dobrze jeździć po szosie.
Dlatego zachowałem wszelkie wyposażenie podnoszące komfort. A wiec pozostała klima, pozostał ABS, zachowane zostały wszelkie dywaniki i wygłuszenia a stare radio zastąpił nowoczesny odtwarzać Cd/mp3. W poprzednim egzemplarzu brak było tego wszystkiego i choć fajnie mówiło się, że jest ?twardą terenówką? to na co dzień było to bardzo męczące. Doświadczenie nauczyło mnie, że łatwiej jest 2-3 razy w roku wysuszyć zamoknięte dywaniki niż przez cały czas kazać pasażerowi krzyczeć aby być usłyszanym. I nie prawdą jest, że odrobina komfortu przeszkadza! Nie. Jak trzeba w dwa dni pokonać 2 tyś km autostradą to Cd/mp3 jest twoim najlepszym przyjacielem. Podczas długich autostradowych kilometrów stalowa osłona baku jest Wam na grzyb potrzebna. Stąd również wybór opon do codziennej eksploatacji to AT 235/85 i choć relatywnie wąskie to dające mniejsze opory toczenia niż szerokie 265/75, a tym samym szybsze na trasie. A że jest to wyprawowy standard to tylko lepiej.
Po drugie, wiedziałem że samochód będzie jeździł na ostre kilkudniowe wyjazdy typu Kozackie Wertepy. Aby mógł sprostać takim oczekiwaniom musiał zostać uzbrojony w szereg niezbędnych akcesoriów. Przedni zderzak, tylny zderzak, osłony drążków, bagażnik.
I tu znowu pojawił się problem.
Z jednej strony wiedziałem, że wszystko to jest potrzebne/konieczne z drugiej strony im więcej metalu tym większy ciężar, ergo gorzej jeździ. I jak to wszystko pogodzić? Żadne z rozwiązań sklepowych nie spełniało oczekiwań dlatego zapadła decyzja aby każdy z elementów budować samodzielnie. Celem nadrzędnym był uzyskanie minimalnej wagi przy maksymalnej wytrzymałości. Udało się! Wszystkie wcześniej wymienione elementy ważą razem poniżej 100 kg. Proszę mi wierzyć to naprawdę bardzo mało! Każdy z tych elementów jesteśmy w stanie podnieść jedna ręką! Jednocześnie każdy z nich posiada rozwiązania których próżno by szukać w szeroko dostępnych produktach. Na przykład zderzak tylny ma wbudowane mocne światła robocze oraz chroni wrażliwe boki land rovera. Bagażnik mieści koło zapasowe, namiot dachowy oraz 2x kanistry. A osłona przedniego drążka kierowniczego to jednocześnie mocowanie amortyzatora skrętu przeniesionego z jego oryginalnego acz idiotycznego miejsca.
Wyzwanie jakim jest jazda w górach wymusiła także ingerencje w zwieszenie pojazdu. Tym razem zdecydowałem się na „półkowe” rozwiązanie Scorpion Racing EVO; to jest: obniżone mocowania amortyzatorów przód i tył, tylne wachacze ze zmienioną geometrią, kielichy sprężyn, wyższe odboje plus zestaw Polybushy do całości zawieszenia. Wszystko to razem daje lepszy wykrzyż i lepsza trakcję w ternie. Co ważne w żaden negatywny sposób nie wpływa na jazdę po szosie.
No i po trzecie, chciałem mieć możliwość podróżowania swoją Dyskoteką w bardziej odległe tereny jak np. północna Afryka. Żeby jednak móc bezpiecznie zapuszczać się na pustynie należy zabierać ze sobą dużo paliwa, dużo wody i ogólnie duuuużo całego wyposażenia. Dlatego zawieszenie zostało uzupełnione o najmocniejsze dostępne sprężyny OME extra HD. Również z myślą o takich wyjazdach w samochodzie znalazła się pełna instalacja kompresora wraz z 2,5 galonowym zbiornikiem powietrza, dwa akumulatory oraz przetwornica 230V. Uzupełnieniem całości jest snorkel, wyciągarka Superwinch X9 oraz system mocowania bagażu.
Tak przygotowany samochód z powiedzeniem przejechał Kozackie, spędził 3 tygodnie w Tunezji a ostatnio wrócił bez awaryjnie z podróży po Maroku. O weekendowych wojażach nie wspomnę.
Pojawia się pytanie czy drugie podejście do Dyskoteki jest udane?
Chyba tak. Zresztą każdy chwali swoje. Samochód ma swoje wady? a który ich nie ma? Przede wszystkim jednak daje dużo radości. A oto chodziło.
Na koniec chciałem serdecznie podziękować Michałowi Płońskiemu i Plamie za kreatywną realizację wszelkich moich lepszych i gorszych pomysłów. Bez ich wiedzy, umiejętności i „złośliwości” nigdy nie powstałą by taka fajna Dyskoteka.
Text i foto: Marcin Gerc