Land Rover Discovery 3
Słoikiem na wyprawę czyli czy nowoczesne samochody nadają się w busz?
Zdecydowana większość z nas wyruszając na wyprawy samochodowe gdzieś daleko, jedzie autami mającymi co najmniej kilka lat, często pozbawionymi wielu fabrycznych gadżetów teoretycznie niezbędnych w codziennym użytkowaniu na drogach Unii Europejskiej. Wszyscy podświadomie obawiamy się w terenie elektronicznych „udoskonaleń” jakimi uszczęśliwiają nas producenci nowoczesnych samochodów. Po co nam ETC, SRS, ABS, ECW, EAS, DSC, EBA i co tam jeszcze gdy do normalnej jazdy wystarczą cztery koła, prosta instalacja, prosty układ hamulcowy i 100% mechanika Bardzo często znaleźć można porównania, opisy, rankingi sprzedaży, nowinki technologiczne najnowszych samochodów, sprzedawanych w Polsce i na świecie a które mają służyć nam do tego o najbardziej lubimy – do jazdy w terenie. Niemniej opis opisem, dane fabryczne danymi, funkcjonalność funkcjonalnością, myślenie systemów sterujących za kierowcę myśleniem – ale jak taki samochód będzie się zachowywał w realnych warunkach, na „polu walki” i w największej dziurze a nie na torze do prób w warunkach laboratoryjnych lub testowych prowadzony przez fabrycznego lub doświadczonego kierowcę?
Jednym z takich naszpikowanych elektroniką i gadżetami, o sieciowym zarządzaniu podzespołami samochodem jest Land Rover Discovery 3.
Miałem okazję sprawdzić go w realnych warunkach w czasie jednej z moich normalnych, off-roadowych wypraw do Namibii. Użytkowaliśmy sześć takich samych samochodów w wersji S z dołożonym zawieszeniem pneumatycznym. Były to samochody fabryczne, bez żadnych wzmocnień i przeróbek doposażone tylko w sprzęt biwakowy i wyprawowy czyli kuchnię, butle z gazem, namioty i śpiwory oraz lodówki Engela. Na jednym samochodzie był namiot dachowy systemu Howling Moon, reszta miała namioty składane. Każdy z nich wyposażony był w standardową elektronikę Land Rovera czyli system Terrain Response z magicznym pokrętłem na środkowej konsoli, pozwalającym ustawić tryb jazdy i zwolnić kierowcę z myślenia, DSC czyli dynamiczną kontrolę stabilności (jak się okazało, było to nam bardzo przydatne), ETC czyli system kontroli trakcji (było bardzo użyteczne na skałach) oraz adaptacyjną, automatyczną skrzynię biegów. Przy odbiorze samochody były takie nowe, błyszczące i śliczne, że byłem pełen obaw bowiem do tej pory nie organizowałem wypraw takimi autami a wiedziałem, ze przyjdzie nam się zmierzyć z terenem daleko od cywilizacji.
Pierwszy sprawdzian to przejazdy afrykańskimi szutrami.
Droga kręta, co chwila przekraczamy riverbed’y więc pojawiają się niespodziewane zmiany nawierzchni a chłopaki prędkość utrzymują konkretną. Tutaj sprawdziliśmy skuteczność DSC – mogę powiedzieć, że gdyby nie to urządzenie już pierwszego dnia byłby zaliczony bok lub dach. System więc zdał egzamin, zwłaszcza przy tak ciężkim samochodzie jakim jest D3. Kolejny sprawdzian to kamienie i skałki. Niedaleko Swakopmund jest taka fajna off-roadowa ścieżka doliną rzeki Khan, obok afrykanerskich kopalni uranu. Niektóre odcinki to sypki piasek, inne to ciekawy rockcrawling. Pneumatyczne zawieszenie pozwala na wyliftowanie samochodu a ETC na bardzo precyzyjne pokonywanie przejazdów. I w tym przypadku ten system także zdał egzamin. Następnie przyszła pora na jazdę po plaży. Samochody się kopały, systemy nie pomagały i trzeba było wypychać auta. Niemniej przy wyłączeniu DSC, system ETC bardzo pięknie pomagał wyprowadzać auta nawet leżące głęboko na brzuchu w piasku. Oczywiście tutaj jednak nic tak nie robi jak odpowiednie ciśnienie w oponach i technika jazdy – żaden system nie zastąpi doświadczenia człowieka. Dalej jest autonomiczność jazdy i zespół napędowy. Cóż tu pisać, silnik 2.7 TDV6 jest wystarczająco mocny, dynamiczny oraz elastyczny i napędza w ternie ten ciężki bądź co bądź samochód wystarczająco a filtr cząstek stałych pozwala na tankowanie na śmiesznych stacjach. W pewnym momencie silnik umożliwił także jednej załodze na dynamiczny odjazd gdy walczące ze sobą dwa samce słoni zbliżyły się niebezpieczne do auta. A spalanie na poziomie 11l/100 km jest raczej rewelacyjne.. Oczywiście zasięg samochodu nie był zachwycający więc trzeba było zaopatrzyć się w kanistry ale teraz rzadko w którym samochodzie standardowo montuje się duże zbiorniki więc problem w tym przypadku jest pomijalny.
Do beczki pysznego miodu jakim jest podróżowanie tym samochodem trzeba tutaj dolać dwie łyżki dziegciu.
Pierwszą miną na jaką wpadliśmy były opony. Nasze auta były wyposażone w normalne szosowe gumy które kompletnie nie nadawały się na szutrowe drogi. Więc lifemotive’m naszego wyjazdu stały się kapcie, które łapaliśmy nagminnie, a które łataliśmy w przydrożnych lokalnych serwisach (swoją drogą ciekawy jest widok murzynów zabierających się z młotami i łyżkami do alufelgi o kosmicznym designie). Problem stał się poważny, gdy niektórych opon nie dało się już połatać a znaleźć nowoczesną oponę na 18” w środku buszu jest rzeczą niemożliwą. W normalnym starym samochodzie założyło by się cokolwiek co by pasowało na śruby i byłoby po sprawie. Tutaj, gdy w pewnym momencie zabrakło nam jednego koła a w krzakach znaleźliśmy pasującą na felgę oponę od corvetty i założyliśmy ją na samochód, nie dało się jechać. Komputer zwariował gdy wyczuł niski profil, zaświecił choinkę, otworzył drzwi i zablokował hamulce. Trzeba było łatać oponę do skutku. Problemu by nie było gdybyśmy od początku mieli porządne AT, czyli takie jakie przyjechały do nas po kilku dniach na umówiony punkt w środek buszu. Drugi problem to to, czego się najbardziej obawialiśmy czyli … zawiodła w jednym aucie elektronika a konkretnie któryś moduł. W pewnym momencie climatronic przestał działać, samochód dojechał do najbliższego postoju a po zgaszeniu silnika, mimo wielu prób i pomysłów nie dał się w żaden sposób uruchomić. Sytuacja beznadziejna ale…. mamy przecież XXI wiek. Szybki telefon przez satelitę do RPA, podanie pozycji z GPS-a, objawów i … zostawiamy auto tam gdzie jest. Kilkanaście godzin później przyjechała po niego laweta i zawiozła do najbliższego (kilkaset kilometrów) autoryzowanego serwisu a nam następnego dnia dostarczono samochód zastępczy. Kilka dni później okazało się, ze przyczyna awarii leżała w nieumiejętnym zamontowaniu dodatkowego alarmu, który spowodował spustoszenie w systemach elektronicznych samochodu.
Kilka słów podsumowania.
Słoik, jakim wydaje się Discovery 3 jest samochodem naprawdę bardzo wygodnym i świetnie nadającym się do dalekich wypraw. Jak każdy inny nowy, który chce się użytkować w dziwnych miejscach należy go odpowiednio przygotować i bardzo dokładnie przejrzeć przed wyprawą. Nie należy bać się elektroniki, w każdym nowym samochodzie coś może się zepsuć, nawet w mitycznej Toyocie – po to jest gwarancja producenta. Należy tylko pamiętać, ze żadna elektronika nie zastąpi człowieka a wiele sytuacji można przewidzieć, odpowiednio do nich się przygotować lub po prostu uniknąć.
Michał Synowiec / Globtroter4x4