Irkuck. Zauroczenie
Zauroczenie jest uczuciem nieracjonalnym i niewytłumaczalnym. Pojawia się niespodziewanie i bez wyraźnej przyczyny. Aby się czymś zauroczyć, wystarczy krótka chwila, parę minut.
Mnie zauroczył Irkuck.
Niech nikt nie każe mi tłumaczyć, dlaczego. Wiem, że na centralnym placu stoi pomnik Lenina, a na straganach, jak wszędzie w Rosji, można kupić T-shirty z podobizną Putina. To prawda, że zapora wodna na Angarze podniosła o metr wodę w całym Bajkale i była zbrodnią na ekologii. Wiem, że to miejsce zsyłek tysięcy Polaków, którzy trafili tu po powstaniu styczniowym. Syberia stała się ich drugim domem, a wielu przyczyniło się do jej poznania i opisania. To zresztą temat na osobny i bardzo długi tekst. Ale tak, wiem to wszystko.
Irkuck z przeszło milionem mieszkańców to największe miasto Syberii i zarazem jej nieformalna stolica. Dla mnie jednak to miasto absolutnie zachwycającej starej, drewnianej zabudowy, pięknie zdobionych jednopiętrowych domów powstałych w drugiej połowie XIX w. Chodząc po ulicach, nie sposób nie zachwycić się misternie dekorowanymi okapami dachów czy wyjątkowymi zdobieniami okiennic i ganków.
Gdy myślimy o mieście z rosyjskiej, syberyjskiej bajki, w duchu widzimy takie właśnie domki. To prawda, że wiele z nich popada w ruinę i chyli się ku upadkowi. Część, niestety, spłonęło w nie zawsze przypadkowych pożarach, co przywodzi mi na myśl porównanie z płonącymi u nas świdermajerami. Jednakże większość jest wciąż zamieszkała, ludzie dbają o nie, a widok kwiatów w oszronionych oknach jest zniewalający.
Wiele ze starych domów po remoncie zyskuje nowy blask. Stają się wtedy wymarzoną lokalizacją dla trendy kafejek, małych hoteli butikowych czy modnych sklepów. Irkuck to oczywiście nie tylko stare „drewniaki”. To także zabytkowe kamienice i pałace dawnych bogatych kupców oraz carskich urzędników.
Irkuck – zresztą jak cała Rosja – to mieszanka wszystkiego ze wszystkim. Biedy i bogactwa, tandety i ekskluzywności, sowieckiej przeszłości i kapitalistycznej teraźniejszości. Nieopodal ścisłego centrum zlokalizowany jest duży bazar podobny nieco do nieistniejącego już Stadionu Dziesięciolecia w Warszawie. Handlują na nim Rosjanie, Tadżycy, Buriaci, Chińczycy, Mongołowie… Pominąłem kogoś? Zapewne! Mieszankę wszystkiego ze wszystkim doskonale odzwierciedla napisany bukwami neon „Szanghaj City” umieszczony na budynku centrum handlowego.
Chcecie na śniadanie zjeść ruskie bliny ze śmietaną? Na obiad spróbować mongolskich specjałów? Wypić chińską zielną herbatę? A wszystko w towarzystwie autentycznych, prawdziwych ludzi? W promieniu kilkuset metrów od bazaru znajdziemy to wszystko. Nie będą to ekskluzywne restauracje z Paryża czy Moskwy, lecz proste knajpki, gdzie jadają tutejsi handlarze i okoliczni mieszkańcy.
Jak mówią, co kto lubi. Ja uwielbiam zaglądać tam, gdzie nie ma turystów i gdzie można podglądać codzienne życie.