Sudan – największe państwo Afryki. Część 2
Pustynia
Cała powierzchnia północnego Sudanu to ogromna połać Sahary, przecięta pośrodku wąską nitką Nilu. Oczywiste jest więc, że miasta będą się skupiały wzdłuż rzeki, tak też było z ośrodkami starożytnej Nubii – starożytnej krainy leżącej na południe od I katarakty.. Królestwo Kusz podbite uprzednio przez starożytnych Egipcjan odzyskało w XII w pne niepodległość ze stolica w Napata, przeniesioną później do Meroe. I właśnie pozostałości tego o drugiego miasta pozostały do dziś. Piramidy w Meroe to jedna z najważniejszych atrakcji architektonicznych saharyjskiej Afryki i jednocześnie najrzadziej odwiedzana. Zwyczaj grzebania króli w piramidach Nubijczycy przejęli od Egipcjan. Część z piramid została odrestaurowana, ale większość z nich stale atakują wydmy wlewając się do wnętrz. Szczerbate wierzchołki wszystkich piramid przez tysiąclecia zostały rozkradzione na budulec. Piramidy nie są tak wielkie jak te w Gizie, ale ich absolutne odosobnienie w szczerej pustyni robi o wiele większe wrażenie. Żadnych straganów, naganiaczy, przewodników i wycieczek. Jedyny człowiek w okolicy, wyglądający na pilnującego wejścia na ich teren zażyczył sobie na początku abstrakcyjną sumę 50 dolarów jako ‘ticket’. W końcu po krótkich targach ustaliliśmy cenę ”biletu wstępu” na chiński elektroniczny zegarek. Myślę, że był zadowolony, bo wytłumaczył mi, że ostatni turysta był tu two weeks ago.
W położonej na północ od Meroe miejscowości Atbara, zaczyna się pustynna pista prowadząca od Nilu na wschód w kierunku morza. 600 km trasa prowadzi przez jałową pustynię pozbawioną praktycznie osad. Na wielu mapach trakt ten zaznaczony jest zwykle najgrubsza kreską, jest to jednak bardziej spowodowane jego znaczeniem niż jego jakością. Ważność drogi (byłaby to najkrótsza droga ze stolicy do Port Sudan – obecna jedyna utwardzona droga Chartum-Port Sudan przez Kassalę jest o 600km dłuższa) została doceniona przez władze Sudanu, które zleciły jej budowę Chińczykom, coraz bardziej obecnym na kontynencie afrykańskim. Droga powstaje z iście azjatyckim rozmachem – na pustyni kłębi się mrowie tysięcy robotników, pracujących na setkach maszyn i ciężarówek. Jednak już po 60 km od Atbary obecność wszelkich skośnookich budowniczych definitywnie się kończy – pozostaje się sam nam sam z pustynnym traktem. Szlak wyznacza kłębowisko śladów kół, które wzajemnie się krzyżują, oddalają się od siebie, ale zachowują jeden generalny kierunek. Można stwierdzić, że wszystkie ramiona pisty omijając wydmy i zapadliska tworzą trakt o szerokości do 2 km. W ustaleniu jego przebiegu pomagają chmury pyłu na horyzoncie wznoszone przez pojazdy. Większość z nich to otwarte ciężarówki, które funkcjonują także jako autobusy z miejscami do stania (gdy puste), lub siedzenia – na ładunku. Ich wielkie koła były wysokości połowy mojego małego samochodu, który mimo że nosił dumny napis 4WD, w rzeczywistości będąc bez blokady mostów napędów co jakiś czas zakopywał się w miejscach gdzie piasek był szczególnie miękki. Na ratunek trzeba było czekać czasem długo, bo choć ciężarówki były widoczne na horyzoncie dość często, nie wszystkie wybierały akurat ten odcinek pisty, przy którym się znajdowałem. Gdy coś się pojawiało w zasięgu wzroku – jedyne co pozostało to zwracać machać co sił by zwrócić na siebie uwagę i prosić na pomoc w wyciągnięciu z piachu. Pasażerowie szybko zeskakiwali z ciężarówki i sprawnie wypychali auto, lub brali na hol. Wzięcie napotkanych dobrze zbudowanych autostopowiczów przyspieszyło podróż gdyż stałem się ’niezależny’ od zewnętrznej pomocy.
Morze
Port Sudan rozczarowuje swoją typowością jako duże, brzydkie i brudne portowe miasto. Jako że jest to jedyny port handlowy tego monstrualnie wielkiego kraju wyruszają z niego codziennie dziesiątki ogromnych ciężarówek, przypominających amerykańskie eighteenwheelers, czy australijskie roadtrains. Wyprzedzanie takiej gąsienicy może zajmować dobre pół minuty a już wyprzedzanie po omacku na nieutwardzonej drodze w chmurze pyłu jest naprawdę dużym wyzwaniem. Główne atrakcje Port Sudan poza kilkoma nieźle zachowanymi budynkami kolonialnymi są na morzu – tu wg znawców znajdują się najlepsze do nurkowania rafy Morza Czerwonego.
Szczury lądowe zaciekawi bardziej miasto Suakin. Niegdyś miejsce załadunku niewolników do Imperium Ottmańskiego, przez długi czas jedyny port afrykański na Morzu Czerwonym. Wraz z budową Port Sudan, jego znaczenie upadło, ale o czasach świetności mogą przypominać ruiny miasta na cyplu zbudowane w całości z koralu. Mimo że opuszczone w latach 30-tych XX w, dzięki budulcowi, z którego powstało zachowało się w bardzo dobrym stanie. Prócz niego wart zobaczenia jest port pasażerski niedaleko starego obsługujący ruch pielgrzymów islamskich udających się do leżącej po drugiej stronie Morza Czerwonego Mekki. Można tu zobaczyć całą islamską Afrykę – od Senegalu po Nigerię. Zmęczeni ludzie, których nie stać na podróż lotniczą kłębią się przy kasach portowych będąc już niedaleko celu ich długiej podróży.
Otoczona charakterystycznymi wzgórzami, Kassala leży przy granicy z Erytreą. I właśnie je bliskość spowodowała że stała się domem dla tysięcy uchodźców erytrejskich mieszkających w slumsach wokół miasta. Jak większości miast przygranicznych, główną atrakcją Kassali jest targ. Mozaika ludzkich twarzy i strojów może przyprawić o zawrót głowy. Najbardziej charakterystyczne są tu kobiety z nomadycznego plemienia Rashaida, noszące cale kilogramy ozdób przymocowanych do nakryć głowy i twarzy, nadgarstków i kostek u nóg. Mężczyźni noszą zwykle broń lub pomoce pasterskie – mogą być to miecze różnej długości, czasem zwykłe kije, ale także coś co przypomina … australijski bumerang. Na targu królują płody rolne i proste wytwory chińskiego przemysłu – wiadra, garnki, czajniki i … żelazka na duszę.
Pozostałe targi w Geadref i Wadi Medani nie są już tak wieloetniczne, ale także warte zobaczenia. Ciekawość i brak ciągłej oferty kupna czegokolwiek od napotkanych kupców na każdym z targów mocno kontrastuje z wizytami na suquach w krajach bardziej turystycznych, gdzie każdy obcokrajowiec jest traktowany jak chodzący worek z pieniędzmi.
Bo to właśnie ludzie – ich otwartość, gościnność i życzliwość, przecząca stereotypowemu obrazowi mieszkańców państw mocno zislamizowanych jest jedną z głównych atrakcji, dla których warto pojechać do Sudanu. Ze względu na swą fatalną prasę, jako fundamentalistyczny kraj popierający terroryzm, Sudan niezasłużenie unikany jest przez turystów, ale pozytywne zaskoczenie po przybyciu wynagrodzi wszelkie obawy z nawiązką.
Tekst i zdjęcia Rafał Żurkowski