Azja Środkowa Ładą Nivą! [cześć 2]
UZBEKISTAN
Wjazd do Uzbekistanu był dla nas przekroczeniem pierwszej w życiu„prawdziwej” granicy. To znaczy takiej, gdzie wykładaliśmy na beton WSZYSTKO co było w samochodzie, łącznie z wysypywaniem zawartości skrzynki narzędziowej. Największe zainteresowanie budziły : siekiera z trzonkiem z włókna szklanego kupiona w Biedronce a także wiezione w hurtowych ilościach odblaskowe kamizelki i demobilowe niemieckie scyzoryki dawane drogówce jako łapówki.
Pierwszego dnia przejechaliśmy raptem kilkadziesiąt kilometrów i rozbiliśmy się na pustyni, by rano wystartować do Chiwy. Podróżowanie po drogach Uzbekistanu to prawie „rajd przeprawowy”, zwłaszcza nocą gdy trzeba w tumanach kurzu wzniecanych przez pędzące Kamazy mijać dziury głębokości 30 centymetrów oraz walające się po drodze opony i urwane elementy podwozia. Ponadto im więcej człowiek ma na samochodzie halogenów tym lepiej, bo niemal wszyscy jadą na światłach drogowych nie martwiąc się tym, że kogoś oślepiają – więc dodatkowe lampy dają przewagę. Trzeba jednak oddać, że dużo dróg jest w trakcie budowy więc za parę lat powinno być dużo lepiej. Pierwszego dnia poznaliśmy też … jak by to określić … odmienności kulturalne Uzbekistanu, spośród których najważniejsze to :
- Waluta – jednostką monetarną jest Som, przy czym w trakcie naszego wyjazdu 10 $ = 30 000 somów. Największy nominał to 1000 somów, więc przykładowo 100 $ to MINIMUM 300 banknotów, często 2 razy tyle, a więc plik grubości kilku centymetrów. Wymiana walut odbywa się u cinkciarzy, a najłatwiej trafić do nich pytając… milicjantów :)
- Pierwszeństwo przejazdu – mają jadące pod prąd ciężarówki, skracające sobie drogę np. na stację benzynową.
- Paliwo – nie wiem jak z jakością Diesla , ale powszechnie dostępną benzyną jest 80, teoretycznie można też kupić 91 oktanową, ale jest tylko w większych miastach. Do tego często jest „chrzczona”, co raz skutkowało w naszym aucie spalaniem stukowym, długą awanturą ze sprzedawcą i zlewaniem całego baku.
- Drogówka nie jest przesadnie natarczywa, zatrzymali nas dwa razy, zawsze za jakieś drobne przewinienia. Ich procedura płacenia mandatu jest tak zawiła że w zasadzie od razu zaczynaliśmy negocjacje i zwykle sprawę załatwiało 10 $ lub scyzoryk i kamizelka odblaskowa.
- Mechanicy – małolaci : urwany amortyzator spawał nam z prawdziwą wirtuozerią 12 latek, a zapchany pyłem układ smarowania silnika w 30 minut naprawił „expert motorist” w wieku lat 18. Inny 12 latek poratował nas gdy pękła nam linka od szyby w drzwiach kierowcy i ofiarował nam .. tyczkę od pomidorów, która podpierała felerną szybę już do końca wyjazdu. Oczywiście do wszystkich trafiliśmy skierowani przez miejscowych kierowców.
Równolegle z nawijaniem na koła kolejnych kilometrów zwiedzaliśmy po kolei Chiwę, Bucharę i Samarkandę. Wszystkie te miasta były niegdyś ważnymi ośrodkami na jedwabnym szlaku i po dziś dzień zachowały ich zabytkowe centra z pięknymi medresami, mauzoleami, i meczetami ze strzelistymi minaretami. Klimat tych miejsc jest niezwykły, zwłaszcza gdy człowiek uświadomi sobie, że te kolorowe gmachy są rówieśnikami średniowiecznych miast w Europie.
Uderzającym elementem architektonicznym są elewacje budynków wykładane kolorowymi kafelkami. Większość ma niebieskawy odcień, na niektórych widoczne są cytaty z Koranu, a także motywy roślinne i zwierzęce. Najbardziej efektownie prezentują się mozaiki na Registanie i mauzoleum Gur-Emir w Samarkandzie. Warto obejrzeć je w nocy, gdy uroku dodaje im kolorowa iluminacja.
Kolejną atrakcją była dla nas kuchnia, zwłaszcza płow – tradycyjne danie z ryżu i mięsa serwowane w porze obiadu, a także sprzedawane wieczorem niemal wszędzie szaszłyki. Z kolei w ciągu dnia raczyliśmy się bardzo słodkimi arbuzami i melonami. Zwykle jadaliśmy w przydrożnych „Czajchanach” albo na bazarach, więc często przy okazji ucinaliśmy sobie sympatyczne pogawędki ze stałymi bywalcami tych lokali.
Nic dziwnego że na wieczorną kolację w postaci „puszki” nie było chętnych. Przy okazji zaznaczę, ze przeważnie nocowaliśmy na dziko, stawiając namiot w ustronnych miejscach 1 – 2 km od drogi. Kilka razy spaliśmy też w samochodzie (tak, w Nivie da się spać, choć nie jest za wygodnie). Samowystarczalność zapewniały nam wojskowe puszki z demobilu, zapas wody i nieoceniona kuchenka turystyczna na benzynę (niezniszczalny prymus produkcji ZSRR). Nocleg w odludziu jest całkiem bezpieczny o ile poszuka się go wieczorem, wówczas nawet gdy palimy sobie ognisko szansa, że ktoś nas wypatrzy jest nikła, tym bardziej, że większość zwiedzanych krajów jest słabo zaludniona.
Uzbekistan pożegnał nas równie dokładną kontrolą graniczną co przy wjeździe, i tak oto wjechaliśmy do Kirgizji…
KIRGISTAN
Właściwie to prawie wjechaliśmy, bo okazało się że nasza wiza zaczyna się za 8 godzin, więc zaliczyliśmy przymusowe czekanie na ziemi niczyjej, które po około 15 minutach zamieniło się kolację i rozmowę z kirgiskimi pogranicznikami, która trwała do późnej nocy. Ich serdeczność, otwartość, jak również brak przeszukiwania samochodu były przeciwieństwem tego czego doświadczyliśmy po drugiej stronie granicy. Ponadto Kirgizi wiedzą , gdzie leży Polska , kto jest u nas prezydentam premierem, pytali nawet o bieżące sprawy polityki międzynarodowej Unii Europejskiej !
Kolejnego dnia rano wjechaliśmy legalnie do Kirgizji i ruszyliśmy w stronę jeziora Tokog – Kol. Droga od granicy zaczyna się wspinać po grzbietach gór Tienszan, które najpierw mają surowy, niemalże „pustynny” charakter, by po kilkudziesięciu kilometrach zmienić kolor na zielony, urozmaicony białymi bystrzami strumieni i krystalicznie czystymi, błękitnymi jeziorami. Widoki zapierają dech w piersiach, więc co chwilę zatrzymywaliśmy się na robienie zdjęć, a także – kolejną naprawę – ponowną wymianę pękniętego elastycznego przegubu między skrzynią biegów a reduktorem.
Przy drodze co jakiś czas mijaliśmy tradycyjne jurty, przy których pasą się ogromne stada owiec, krów i koni. Wielu pasterzy w charakterystycznych czapkach dogląda stada poruszając się konno, a swoistymi znakami czasu są japońskie samochody stojące przy jurtach oraz wszechobecne telefony komórkowe.
Po pewnym czasie odbiliśmy z głównej drogi i szutrówką ruszyliśmy w stronę jeziora Issyk Kul, podziwiając piękne widoki, zaliczając dziki nocleg w pięknych „okolicznościach przyrody” i mijając raptem dwa samochody na odcinku 150 km.
Kolejnego dnia dotarliśmy wreszcie do jeziora, albo jak mówią miejscowi Morza Issyk – Kol, bo rzeczywiście jest ogromne, Nacieszyliśmy się jego widokiem i od tej pory jechaliśmy już na zachód – w stronę domu.
Resztę Kirgizji przejechaliśmy bez żadnych problemów, jeśli nie liczyć uszkodzonego wspomagania hamulców, co ciekawe ani razu nie zatrzymała nas drogówka. Spotkani ludzie byli bardzo życzliwi, choć pewną trudność stanowił fakt, że wiele osób dość słabo mówi po rosyjsku. Następnego dnia rano przekroczyliśmy granicę i wjechaliśmy do Kazachstanu.
KAZACHSTAN
Kraj ten przywitał nas … problemami z wykupieniem obowiązkowego ubezpieczenia drogowego. Wprawdzie pod granicą jest 5 budek gdzie sprzedają polisy, ale w jednej pan jest pijany, w drugiej grają w karty, dwie nie pracują, a w czwartej jest 12 letnia dziewczyna, która nie wie jak wypisać polisę….
Gdy w końcu załatwiliśmy formalności ruszyliśmy w stronę Szymkientu a następnie Turkiestanu gdzie zatrzymaliśmy się na nocleg, a rano obejrzeliśmy mauzoleum Hodży Ahmada Jasawiego. Potem po dziurawych drogach zaczęliśmy kierować się na północ, w stronę jeziora Aralskiego, zwiedzając parę pomniejszych zabytków. Drogi w południowym Kazachstanie są fatalne, na dodatek na wielu odcinkach w czasie naszego wyjazdu trwały prace budowlane. Niestety oznaczało to jazdę w kratkę, czyli 2 km nową drogą i 10 km dziurawą polną dróżką przygotowaną przez buldożer wzdłuż remontowanej szosy.
Ze względu na kiepską drogą i fakt, że wymieniony w Kirgizji elastyczny przegub nie powalał jakością spróbowałem kupić nowy, co mimo niedzieli udało się zrobić w mijanym po drodze dużym mieście Kyzyłkordzie.
O tym, że była to słuszna decyzja przekonaliśmy się już po kilkudziesięciu kilometrach gdy przegub był w kawałkach. Dojechaliśmy do miasteczka Torebaj (Żosali) i zatrzymaliśmy na opuszczonej stacji benzynowej. Już mieliśmy przespać jakoś do rana, gdy na stacji zatrzymały się dwa samochody a ich właściciele ucięli pogawędkę. Podszedłem spytać czy w okolicy jest jakiś warsztat, który jutro będzie pracował, po czym okazało się, że jeden z nich jest mechanikiem, a po kilku minutach tłumaczenia, pokazaniu części i narzędzi kazał nam za sobą jechać.
I tak oto w niedzielę, około 22 trafiliśmy do małego domku na pustyni, bez bieżącej wody, gazu i okien, ale za to z anteną satelitarną, w którym mieszkał mechanik z żoną i trójką dzieci. Zostaliśmy zaproszeni na kolację (odwdzięczając się puszkami z wojska), a w tym czasie pan mechanik powąchał, polizał i okopcił płomieniem zapałki kupiony w Kyzyłkordzie przegub i orzekł, że to chińska tandeta, ale da się naprawić. Naprawić to znaczy zagotować, zahartować w zimnej wodzie i znów zagotować. Następnie wspólnymi siłami prowadząc rozmowy o życiu wymieniliśmy go i żegnani przez całą rodzinę o drugiej (!!!) w nocy ruszyliśmy w dalszą drogę. Nie wierzę by coś takiego mogło wydarzyć się w Europie, na dodatek przegub działa poprawnie po dziś dzień.
Rano mijając wojskowo – kosmiczne instalacje dotarliśmy do Bajkonuru, gdzie chcieliśmy zatankować. Nie było to łatwe, gdyż okazało się, że benzyna jest tu … na kartki, albo po długich negocjacjach po cenie „rynkowej”. Zalawszy kilkanaście litrów ruszyliśmy dziurawą pustynną drogą na północ by dotrzeć do Aralska. Obejrzeliśmy brzeg wyschniętego Morza Aralskiego, kilka ohydnie wymalowanych farbą olejną wraków ustawionych jako pamiątka po dawnym porcie i … znów zaczęliśmy walkę o kartki i paliwo. Było to o tyle ważne, że nasza Łada miała fabryczny zbiornik paliwa, co w Kazachskich warunkach dawało nam zasięg około 350 km. Dzięki zapasowi benzyny w kanistrach mogliśmy pokonać dalsze 400 km. Niestety w Aralsku kanistry były puste a kiepskie drogi i problemy z dostępnością paliwa skłaniały do robienia zapasów. Słusznie, bo dalej po drodze minęliśmy kilka stacji benzynowych zamkniętych z powodu braku towaru a do Aktobe dojechaliśmy „na oparach”, za to na miejscu mogliśmy tankować do woli, bez kartek, nawet benzynę 98 – oktanową.
Zalani „po korek” ruszyliśmy na zachód, zaliczając z uwagi na gorszą drogę kolejne spawanie urwanego amortyzatora. Północny Kazachstan porastają stepy, a ciekawostką przyrodniczą są duże ilości drapieżnych ptaków, między innymi orłów, które można często zobaczyć siedzące na znakach drogowych. W Uralsku przekroczyliśmy geograficzna granicę Europy, by kilkadziesiąt kilometrów dalej przekroczyć granicę Rosji.
Przez Rosję i Ukrainę przejechaliśmy „tranzytowo” zatrzymując się w zasadzie jedynie na tankowanie, noclegi i posiłki. Do „atrakcji” na trasie możemy zaliczyć kolejne spawanie urwanego amortyzatora, oraz awanturę na granicy rosyjsko – ukraińskiej którą spowodował 20 litrowy kanister pełen benzyny świadczący, zdaniem Pani Eleny – dowódcy zmiany, o naszym lekceważącym stosunku do przepisów, zabraniających wywożenia z Rosji więcej niż 10 litrów benzyny w kanistrze. Żeby wyjechać musiałem przeprowadzić pierwszą w życiu „symulację przelewania paliwa”. To znaczy Elena kazała ze względu na przepisy przeciwpożarowe odjechać na bok terminalu i zlać paliwo z kanistra do baku. Ponieważ bak był pełen, poudawaliśmy, że zlewamy paliwo i mogliśmy odjechać.
Przejazd przez Ukrainę zaskoczył nas drogami wyremontowanymi przed Euro 2012 oraz tym, że komputer w Ładzie (tak, Niva ma komputer sterujący pracą silnika) zgłupiał i przestał włączać wentylator chłodnicy przez co w korkach w Kijowie co chwilę gotowaliśmy płyn chłodzący.
Gdy dotarliśmy do Polski z jednej strony poczuliśmy się jak w domu, z drugiej zaś było nam trochę dziwnie bo osady ludzkie są tu tak blisko siebie, że prawie nie ma jak rozbić namiotu na dziko. W końcu jednak dotarliśmy 28 sierpnia do Poznania, gdzie z radością przywitała nas nasza córka.
EPILOG
Po przyjeździe do Polski szybko naprawiłem uszkodzone wspomaganie hamulców i za tydzień tą samą Ładą wyjechałem na 3 tygodnie do Heidelbergu. Będąc w Niemczech przejechałem 2 tysiące kilometrów, podczas których miałem ZERO awarii. Widać więc jaki wpływ na zawodność auta ma stan dróg.
PODSUMOWANIE
Podróżując przez 30 dni (nie liczę byczenia się na plaży w Bułgarii) przejechaliśmy przez 14 krajów łącznie około 14 000 km (nie wiem ile bo popsuł się prędkościomierz i drogomierz), spaliliśmy przy tym mnóstwo paliwa (nie wiem ile bo paliwomierz nigdy nie działał), a przede wszystkim spotykając niesamowitych ludzi.
Ze względu na koszt zakupu oraz łatwość naprawy w byłym ZSRR zdecydowaliśmy się jechać Ładą Nivą. Mieliśmy co prawda kilka awarii, przy czym najpoważniejsza była zawiniona przez niechlujstwo mechanika doglądającego samochodu w Polsce, a pozostałe były niegroźne i wynikały z kiepskiej jakości dróg. Dzięki temu że samochód nie był w żaden sposób przerabiany nigdy nie mieliśmy problemów z naprawą czy zakupem części. Na dodatek jego konstrukcja jest na tyle prosta, że drobne usterki mogłem usunąć sam (nie jestem mechanikiem, ale dzięki Nivie nauczyłem się podstaw naprawy samochodu)
Auto jest co prawda małe, dwie osoby spokojnie się w nim mieszczą, ale spanie nie jest za wygodne (można porównać je ze spaniem w zapchanym pociągu, w przedziale 2 klasy ) . Do innych wad samochodu należą : spory hałas w czasie jazdy, relatywnie krótki zasięg i maleńki bagażnik (u nas pomniejszony o butlę LPG).
Mimo wszystko wydaje nam się że był to dobry wybór na tego rodzaju wypad (o ile ktoś może żyć bez luksusów). Co prawda Łada ma już nowego właściciela, ale wspominamy ją z sentymentem, a nasza 3 – letnia córka uparcie powtarza że „Łada jest autkiem które kocha najbardziej”
EWENTUALNIE – BO TO W CELACH HUMORYSTYCZNYCH OFICJALNA LISTA USTEREK I SPOSOBU ICH USUNIĘCIA:
Nasz samochód wyznawał zasadę „dzień bez usterki dniem straconym” i w czasie wyjazdu uraczył nas usterkami wymienionymi w tabelce. Co wręcz niewiarygodne, nie złapaliśmy ani jednej gumy !!!
Nr | Co się stało | Gdzie ? | Sposób naprawy |
1 | Spalona żarówka wstecznego | Serbia | Wymieniono |
2 | Uszkodzony napinacz rozrządu | Bułgaria | Wymieniono |
3 | Uszkodzone uszczelniacze tylngo mostu | Bułgaria | Wymieniono |
4 | Rozwalone sprzęgło (docisk) | Turcja | Wymieniono |
5 | Przemielona skrzynia biegów | Turcja | Wymieniono skutecznie za 3 podejściem |
6 | Rozerwany przegub elastyczny między skrzynią biegów a reduktorem #1 | Turcja | Wymieniono |
7 | Uszkodzony przez mechaników czujnik blokady centralnego dyfra | Turcja | Nauczyliśmy się z tym żyć |
8 | Zerwana linka gazu | Turcja | Naprawiono konektorem elektrycznym |
9 | Uszkodzony napęd prędkościomierza | Gruzja | Nauczyliśmy się z tym żyć |
10 | Ułamane mocowanie przedniego panelu radia samochodowego „Tahiti HiFi Digital” | Gruzja | Sklejono taśmą izolacyjną
|
11 | Urwany amortyzator przedni prawy | Turkmenistan | Zespawano |
12 | Urwany amortyzator tylny prawy | Uzbekistan | Zespawano |
13 | Urwana linka podnosząca szybę w drzwiach kierowcy | Uzbekistan | Szybę podparto tyczką od pomidorów |
14 | Zapchany pyłem układ smarowania | Uzbekistan | Naprawiono sprężonym powietrzem oraz pilnikiem trójkątnym |
15 | Zalanie chrzczonego paliwa | Uzbekistan | Paliwo zlano, sprzedawcę ochrzaniono |
16 | Rozerwany przegub elastyczny między skrzynią biegów a reduktorem #2 | Kirgizja | Wymieniono |
17 | Pęknięta membrana układu wspomagania hamulców | Kirgizja | Dodatkowa porcja kalorii dla kierowcy żeby mocniej naciskał na pedał hamulca |
17 | Rozerwana na amen linka od napędu prędkościomierza | Kazachstan | Przymocowano do podłużnicy opaską zaciskową |
19 | Urwany amortyzator przedni prawy | Kazachstan | Zespawano (co wykonał bez maski jednooki spawacz) |
20 | Urwany amortyzator tylny lewy | Rosja | Zespawano |
21 | Zawirusowany komputer silnika i gotujące się Brygo | Ukraina | Chłodzenie samochodu na chodniku, dolewka Borygo |
Text i zdjęcia: Łukasz Łapaj