Michał Rej
MG: Jak zaczęła się Twoja przygoda z motoryzacją, bo z tego co wiem nie od razu były to terenówki?
Cóż, można powiedzieć. że bardzo, bardzo wcześnie. Pierwszy pojazd z silnikiem – motorynkę – dostałem na Komunię! Ledwo nogami sięgałem do ziemi ale już próbowałem jeździć po osiedlowych uliczkach. Co więcej, w latach 80-tych moja mama pracowała w Polskim Związku Motorowym a ja często „wychowywałem się” pod jej biurkiem a dzięki temu wszyscy moi przyszywani wujkowie to były dawne gwiazdy sportów samochodowych. Nie można się więc dziwić, że bakcyla motosportu złapałem bardzo wcześnie.
W 1994, gdy miałem 22 lata zrobiłem licencję rajdową I-szego stopnia tzw. R1 a w 1995 wywalczyłem tytuł vice-mistrza polski w najmocniejszej klasie N3 ustępując jedynie Januszowi Kuligowi.
MG: Ale po rajdach płaskich przyszła ochota na walkę w terenie…
Tak, dwa lata później kupiłem auto terenowe. Co ciekawe była to pierwsza sprowadzona do Polski sztuka Jeepa Wranglera TJ. Jeździłem nim przeszło rok, jednakże okazał się dla mnie za delikatny – a jak można się domyślać – w tamtych latach nie było do niego części tuningowych a i z oryginalnymi były problemy. I tak po pewnym czasie w garażu pojawił się Land Rover Defender. Ów Defender miał nawet wyciągarkę! Teraz wydaje się to zabawne lecz w ’98 było to urządzenie, które ludzie na ulicy dotykali i pytali się do czego służy! Defenderem kilkakrotnie z sukcesami startowałem m.in. w kultowej Pomeranii organizowanej przez Norberta Zbróga. Ostatecznie w 2011 samochodem tym wystartowałem nawet w Rainforest Challenge w Malezji.
MG: … a następnie poniosło Cię w świat. Już nie na rajdy a na wyprawy, tak?
W 2003 roku usłyszałem o rajdzie organizowanym przez Romka Koperskiego – Transsyberia. Dla nas, Syberia to brzmiało ówcześnie jak wyprawa na księżyc! W ciągu kilku miesięcy udało się przygotować nowy samochód (LR Discovery) i wyruszyć w tą niezwykłą podróż. Na miejscu okazało się co prawda, że Syberia to nie jest inna planeta a cywilizacja dawno tam dotarła. Wyprawa ta jednak na zawsze rozbudziła moją miłość do Azji. W kolejnym roku, biorąc udział w dawnych Kozackich Wertepach podróżowałem po Ukrainie i Rumuni, aby w 2005 wyruszyć na trasę wyprawy Bieługa, której organizatorem był Przemek Maciążek.
Mając możliwość uczestniczenia w wyprawach organizowanych przez innych, w 2007 postanowiłem zrobić coś własnego. Tak narodził się projekt Tien Shan Expedition [www.tien-shan.pl]. Wyprawa trwała 35 dni, pokonaliśmy 16 tyś km w większości po bezdrożach. Była to pierwsza w Polsce profesjonalna wyprawa, która dzięki satelitarnemu internetowi nadawała codzienne relacje o jej postępach.
MG. Która ze swoich wypraw uważasz za największy wyczyn?
Największy wyczyn to zdecydowanie wyprawa wzdłuż BAM. Dzięki samochodowi udało mi się przejechać trasę praktycznie niedostępną. Było osiągnięcie na światową skalę, o czym świadczą chociażby wyniki oglądalności filmów w Internecie, które dotychczas obejrzało blisko 2,5 miliona ludzi! To już jest skala i jestem z tego bardzo dumny. [www.youtube.com/user/syberiamongolia2009]
MG: Wiem, że wyprawa miała także swój wymiar humanitarny.
Tak, podobnie jak wielu podróżników przed nami i po nas postanowiliśmy zawieźć pomóc dla polskiej osady na Syberii – Wierszyny. Chcieliśmy to jednak zrobić trochę inaczej i w większej skali.
Mieszkający tam ludzie nie oczekują starych książek czy cukierków a pomocy bardziej skoordynowanej czy przemyślanej. Nam udało się pozyskać stypendium o wartości 50 tyś zł dla jednego z mieszkających tam nastolatków. Dzięki temu studiuje teraz w Polsce na 3 letnich studiach licencjackie w Wyższej Szkole Humanistycznej w Sosnowcu. Warto wiedzieć, że większość mieszkańców Wierszyny to potomkowie mieszkańców Zagłębia Dąbrowskiego.
Gorąco wszystkich namawiam, jeśli chcecie pomóc naszym rodakom skontaktujcie sie z polskim konsulem w Irkucku. To naprawdę nie jest trudne a dzięki jego wskazówką Wasza pomoc będzie realna.
MG. No dobrze, BAM to wyczyn, którą wspominasz najlepiej a którą najgorzej?
Cóż, ciężko wskazać jedną wyprawę… łatwiej będzie wskazać takie miejsce. Dla mnie zdecydowanie magicznym miejscem na świecie jest Kirgizja. Ale jest także inne miejsce, które jest największym rozczarowaniem. To słynny Canning Stock Route w Australii. Dwa tygodnie jazdy po pastwisku, po trzęsącej drodze gdzie nie ma niczego ciekawego. I naprawdę nie wiem z czego Australijczycy robią z tego jakiś stopień trudności? Tam nie ma niczego trudnego… tam co najwyżej może być najwyższy stopień upierdliwości.
MG: Jesteś twórcą profesjonalnego teamu podróżniczego Campus Adventure Team, jak jest geneza jego powstania ?
Na początek małe sprostowanie. Zespół nazywa się Adventure-Team a jego trzon stanowią dwie osoby, ja oraz Piotrek Stańczak, który odpowiada za filmowanie, robienie zdjęć, późniejszy montaż i obróbkę materiałów. Podczas realizacji różnych wypraw nasz zespół jest powiększany lub rotacyjne uzupełniany o inne osoby. Firma Campus jest naszym partnerem tytularnym i wykorzystuje wyprawy do testowania swoich nowych produktów oraz późniejszej ich promocji. Jednakże jest tylko, lub aż partnerem. Nie jesteśmy od niej w jakikolwiek sposób uzależnieni.
MG: Co doradził byś wszystkim tym którzy także podróżują ale ledwo wiążą koniec z końcem… co powinni robić aby zdobyć sponsorów?
Przede wszystkim trzeba wrócić do początku. Ja zanim pozyskałem pierwszego sponsora wydałem naprawdę masę pieniędzy aby zyskać doświadczenie i jakąś wiarygodność. To nie jest tak, że gdy ktoś zaczyna to zapuka do jednych czy drugich drzwi i jakaś firma będzie chciała sfinansować taki projekt. Najpierw trzeba mieć porządne portfolio bo bez tego szukanie jakiegokolwiek sponsora mija się z celem.
Po drugie, trzeba sobie zdać sprawę, że wyprawa sponsorowana to nie są wakacje! Nikt nie da Ci pieniędzy na wakacje! Profesjonalna wyprawa to ciężka praca. I tylko za pracę jakakolwiek firma jest gotowa zapłacić. Dojeżdżasz wieczorem do obozowiska i bez względu na pogodę, godzinę, zmęczcie – komputer, przebranie zdjęć, montaż krótkiego filmiku, pisanie relacji… wysyłka.
Wcześniej trzeba zadbać o patronaty z mediami, o kontakty z dziennikarzy do których będą wysyłane komunikaty, trzeba zadbać o tzw. zasięg. I w takim układzie nie ma miejsca na partyzantkę i brak profesjonalizmu. Nie można sobie pozwolić aby pierwszą relację wysyłać z połowy trasy bo wcześniej nam się nie chciało. Albo głupie tłumaczenie, że nie znaleźliśmy kafejki internetowej. Mamy XXI wiek i należy korzystać z satelity… ale żeby to zrobić, trzeba w taką wyprawę także zainwestować.
Moja rada? Szukacie sponsora, to podejdzie do tego jak do szukania pracy. Trzeba mieć dobre cv i konkretne umiejętność w tedy „pracodawca” może was zatrudnić.
MG: Co twoim zdaniem decyduje o powodzeniu wyprawy…
O, na to ma wpływ wiele czynników. Ale zdecydowanie najważniejszy jest dobór uczestników [co może być bardzo trudne w przypadku organizowanych wyjazdów komercyjnych]. Pamiętajmy, że spędzamy ze sobą przeszło miesiąc, często w stresujących warunkach, tzw. czynnik ludzki zdecydowanie wymieniam na pierwszym miejscu. Na drugim umieścił bym dobre przygotowanie sprzętu. Nie oznacza to, że zapewni nam to absolutna bez awaryjność – bo na to nie można liczyć – ale nic tak nie utrudnia wyprawy jak ciągle psujący się pojazd, który spowalnia marsz. Dlatego jeśli wybieracie się na wyprawę zróbcie wszystko co możliwe w domu! Lepiej wydać tysiąc złotych w kraju niż później szukać ratunku w Mongolii… tam na pewno będzie drożej i dłużej.
Na końcu, choć jak to się mówi last but not least jest planowanie trasy. Takie jej przygotowanie aby eliminować niespodzianki na miejscu… raz jeszcze odwołam się do techniki XXI wieku… Google Earth, Ozi Explorer, Garmin wszystko to naprawdę umożliwia zaplanowanie wyprawy z dokładnością co do metra!
MG: Przez 12 lata jeździłeś Land Roverem Discovery, przemierzyłeś nim setki tyś km, jaka jest Twoja opinia o tym samochodzie?
Cóż powiedzieć [śmiech]… ciekawe autko. Takie połączenie autka wyprawowego z przeprawowym, jest w miarę komfortowe i w miarę dzielne terenowo. Łatwo poddaje się modyfikacjom, które dodatkowo podnoszą jego walory. W moim Disco poza całą masą elementów oczywistych jak np. wyciągarka, bagażnik, spanie w środku były zainstalowane rajdowe amortyzatory Fox’a, blokady, klatka bezpieczeństwa oraz ortopedyczne fotele Recaro.
MG. A jak ocenisz jego awaryjność…
Silnik super, skrzynia super, reduktor super… główka tylnego mostu tragedia. To tak najkrócej. Moja rada? Koniecznie zadbać o markowe łożyska! Wszystkie. To jedna z kluczowych spraw… nie kupujcie tanich łożysk!!!
MG: Ale teraz zmieniłeś go na Toyotę, dlaczego?
Przyczyn było kilka, jedną z podstawowych to dostępność części i serwisu na świecie. Toyota ma to na nieporównywalnie wyższym poziomie. Mój nowy pojazd to Land Cruiser J100, auto dużo większe, z mocniejszym silnikiem, z większą szybkością podróżną. Chyba się starzeje ale szukałem czegoś bardziej komfortowego niż Disco czy Defender. Niestety LR3 jest pojazdem zbyt napchanym elektronika.
MG: Michał, zjeździłeś kawał świata! Co Cię do tego pcha?
Przygoda! Przygoda podróżowania i przygoda z samochodem. Dla mnie to idealne połączenie.
MG: A więc jakie są kierunki gdzie chciałbyś wyruszyć? Nigdy nie byłeś w Afryce…?
Afryka mnie nie ciągnie. W tym roku w lipcu zapraszam na wyprawę po Azji Centralnej.[mail: mrworldadventure@gmail.com] Dla mnie kierunkiem na przyszłość to obie Ameryki, w tym Stany Zjednoczone. Chyba najbardziej zróżnicowany kraj na świecie.
Dziękuję za rozmowę.
Marcin Gerc