Wisła, Wisła… bardzo off-topic!
Passion4travel to strona miłośników wszystkiego co pędzone paliwem – czasem jednak warto zrobić wyjątek i spróbować czegoś innego
W majowy długi weekend zamiast jak każdy porządny off-roadowiec walczyć z błotem w Karpatach czy ścigać się na Transgothice postanowiłem sprawdzić siłę własnych (wątłych) mięśni i wraz z synem ruszyliśmy na samotny spływ Wisła.
Nie chcieliśmy od razu być tak ambitni jak Marek Kamiński i płynąć od źródeł do ujścia, chcieliśmy jednak wybrać trasę na tyle długą aby zajęło nam to parę dni i dało trochę w kość. Postanowiliśmy zmierzyć się z dystansem 150km z Kazimierza Dolnego (przeprawa promowa) do Warszawy w okolice Trasy Łazienkowskiej (port WTW). Przepłynięcie tej trasy zajęło nam 3,5 dnia ze średnim dystansem dziennym 37 km.
Ponieważ wcześniej nasłuchaliśmy się opowieści, że na wodzie nie spotkamy żywego ducha, że przy brzegach nie ma żadnych sklepów, a nasze dotychczasowe doświadczenia podróżnicze bazowały głównie na wyprawach 4×4 potraktowaliśmy tą trasę jak obóz survivalowy. Chcieliśmy być przez minimum 5 dni być absolutnie samowystarczalni i niezależni od zewnętrznej pomocy.
Teraz, gdy wróciliśmy uważam że trochę przesadziliśmy ale była to fajna zabawa do skonała okazja aby sprawdzić trochę sprzętu którego w innych okolicznościach pewnie byśmy nie mieli okazji przetestować.
Po pierwsze; zdecydowaliśmy się na picie wody z rzeki! Oczywiście nie bezpośrednio, ale jednak. Aby móc to bezpiecznie robić przed spływem zaopatrzyłem się w filtr do wody Katadyn Hiker Pro. Małe poręczne urządzenie, które filtruje 99% bakterii a dzięki wsadowi z węgla aktywnego pochłania także zanieczyszczenia chemiczne (dużą ich część).
Wnioski? Działa! Woda w Wiśle niestety czysta nie jest… może nie jest to ten sam syf co 15 lat temu ale do górskiego strumienia dużo jej brakuje. Bardzo dużo!!! Po przefiltrowaniu woda była idealnie klarowna, bez jakichkolwiek zapachów, oraz jakiegokolwiek posmaku. Piliśmy, żyjemy… efektów ubocznych brak:)
Po drugie; zdecydowałem się na sprawdzenie „w boju” osławionych racji żywnościowych MRM produkcji US Army. Mówiąc krótko… rewelacja! Ok, nie jest to może najsmaczniejsze jedzenie pod słońcem ale jest absolutnie akceptowalne. Na pewno lepsze od konserw „no name” jakich pełno jest w polskich GS-ach.
Jednak największą ich zaletą jest wygoda użycia. Jedna paczka zapewnia 100% dziennego wyżywienia dla dorosłego faceta. Znajdziemy w niej śniadania (jakieś wafle, krakersy plus pastę typu serowego, albo masło orzechowe, albo pasztet), nieskończoną ilość przekąsek (M&M’sy, guma do żucia, rodzynki, herbatniku), główne danie do podgrzania w specjalnej torebce (coś w stylu fasolki po bretońsku, makaronu pesto, kurczaka z ryżem, etc), deser (np. apple pie) oraz napoje wysoko energetyczne. A wszystko to w jednej paczce która jest wodo-, wstrząso-, gorąco-, zimno- odporna. Pewnie jest także odporna na wybuch atomowy!!!
Po trzecie; chcąc zredukować ilość bagażu zrezygnowaliśmy z namiotu na rzecz hamaków… No i to nie był dobry pomysłJ Znaczy się moje dziecko uważa że był to pomysł GENIEALENY a ja, że TRAGICZNY. Tylko On waży 60kg i ma 160cm, a ja prawie setkę i mam prawie 190cm… On spał w hamaku a ja pod hamakiem. Ale zabawa była przednia dla obu.
Na koniec dwa słowa o samej Wiśle. Faktycznie, jest to absolutnie niebywałe, że w środku dużego Europejskiego kraju jest tak dzika i nieuczęszczana rzeka! Do tego, rzeka, która w niektórych miejscach ma ponad kilometr szerokości. Chyba najfajniejszym doświadczeniem się olbrzymie mielizny, które można spotkać dosłownie na jej środku… płynie się spokojnie, olbrzymimi korytem a nagle kajak ryje w dno, a dookoła woda ma głębokość 15 cm… trzeba wysiadać i ciągnąć go aż do końca mielizny… czasem kilkadziesiąt metrów… super.
Pierwsze kajakowe doświadczenie na Wiśle za nami. Będą kolejne!