Gelendami przez góry Bułgarii.
W poniedziałkowy poranek Samokov tętni życiem. Prócz dojrzałych brzoskwiń, gigantycznych arbuzów i górskiego miodu na targu można kupić wszystko co potrzebne – od części samochodowych, siekier i łopat przez dywany i metalowe dzwonki dla kóz i owiec. Miasteczko zaludnia się sprzedawcami i kupującymi przybyłymi z najodleglejszych wiosek, położonych wysoko w górach Riła. Tym razem nie jechaliśmy jednak na targ, ale niejako „pod prąd” poruszaliśmy się w kierunku przeciwległej strony miasta by spotkać się z wrocławską ekipą z Klubu Mercedesa G. Zwartą kolumną ruszyliśmy po zaopatrzenie, a niedługo po tym na pierwsze szutrowe drogi prowadzące w góry. Tego dnia mieliśmy do pokonania ponad 1500 metrów przewyższenia, nagrodą za co była przerwa na obiad na polanie nad brzegiem jeziora z widokiem na najwyższe szczyty Riły. Późnym popołudniem dotarliśmy do schroniska nad polodowcowym stawem, w którym woda (mimo, iż to sierpień) była mocno orzeźwiająca…
Poranek kolejnego dnia obudził nas pięknym słońcem i niską temperaturą, która wzrastała z każdym przejechanym w dół kilometrem. Wtorek upłynął nam na przejeździe z Riły w masyw zachodnich Rodopów i wizycie w miasteczku Yakoruda zamieszkałym przez muzułmanów (Pomaków) i prawosławnych (Bułgarów). Po pokonaniu kilkudziesięciu kilometrów miękkimi piaskowymi drogami dotarliśmy do jeziora Dospat – położonego już „tylko” na 1400 m n.p.m. co pozwoliło nam na przyjemną, wieczorną kąpiel.
Przez kolejne dni nasza trasa przebiegała pograniczem bułgarsko-greckim, co zgodnie z obowiązującym prawem wymaga zgody Straży Granicznej. Spisanie danych z polskich dowodów osobistych zajęło pogranicznikom ponad godzinę, a czekając na decyzję naczelnika wymieniliśmy uwagi o zaletach i wadach wszelkich pojazdów terenowych występujących w regionie. Ostatecznie około południa ruszyliśmy ku granicy. Wyższe partie Rodopów obfitują w marmurowe formacje skalne i niesamowite, panoramiczne widoki. Na nocleg wybraliśmy więc polankę, z której na południe widać było greckie szczyty, a na północ zarys Diabelskiego Kanionu.
Kanion robi wrażenie – ponad 300 metrowe marmurowe ściany błyszczą w słońcu, na dnie szumi rzeka przepływając przez jaskinię nazywaną Diabelskim Gardłem. To tutaj, wedle mitologii znajduje się zejście do Hadesu, przez które Orfeusz wyruszył na poszukiwanie swej ukochanej Eurydyki. Zwiedzamy jaskinię i kanion, by później udać się na obiad do lokalnej knajpki, która serwuje regionalne dania z mięsa i ziemniaków – cielęcą kavarmę, patatnik i zapiekane ziemniaki z lokalnymi serami. Tego samego dnia wspinamy się jeszcze na szczyt zwany przez lokalnych Uchem – to tutaj na wiosnę odbywa się jedna z edycji off roadowego pucharu Bułgarii. Kiedy wieczorem dotarliśmy na miejsce noclegu wydawało się, że wszystkie atrakcje już za nami tymczasem spędziliśmy godzinę na wyciąganiu się z wyjątkowo grząskiego terenu.
Dalsza trasa poprowadziła nas przez urokliwe wioski i szczyty Rodopów do podnóża Pirynu. Na obiad zatrzymaliśmy się w Kovachevitsy – wioski słynącej z pięknie zachowanej XIX wiecznej architektury, a popołudniową kawę wypiliśmy w pobliskim Leshtenie w tradycyjnej kawiarni z bajkowym widokiem na szczyty Pirynu. Rozleniwieni ciepłym popołudniem pokonaliśmy ostatnie kilometry off roadowego zjadu w dolinę Mesty, by wieczorem pożegnać się w Gotse Delchev. Gelendy ruszyły w stronę granicy macedońskiej, a my w stronę Sofii… ale to już zupełnie inna historia.
Natasza Styczyńska
www.balkan4x4.pl