TLC Camp 2011 – a jednak się da!
Zabierając się do pisania tego tekstu ogarnęło dziwne uczucie. Wiem co napiszę i wiem jaka będzie konkluzja. Wiem, że będę chwalił organizatora, wiem że jestem pod wrażeniem uczestników. Problem leży w czymś zupełnie innym – ale o tym na końcu.
TLC Camp 2011 to dopiero druga edycja tej imprezy, druga a już – zdaniem uczestników – organizowana lepiej i ciekawiej od niemieckiej, kultowej Buschtaxi-Treffen. Przybyłe załogi z Niemiec, Czech, Norwegii podkreślały to na każdym kroku. Co więc jest takiego wyjątkowego w TLC Campie?
Moim zdaniem dwie rzeczy. Pierwsza to jasne określenie „co to za impreza”. To jest camp, nie rajd, nie targi lecz stacjonarne obozowisko gdzie ludzie spędzają 90% czasu rozmawiając, pijąc piwo, robiąc grilla i wzajemnie się integrując. Łączy ich wspólna pasja do Toyoty i jazdy terenowej więc tematów do rozmów nie brakuje.
Organizator zdając sobie sprawę, jaka jest konwencja zlotu konsekwentnie wymyślał (i realizował) program, który pasuje do takiej formuły. Wszystkie „konkurencje i zawody” były pomyślane jako bezstresowa rozrywka w której mogą brać udział całe rodziny* . Mieliśmy więc m.in. przeciąganie liny, zawody drewnianych wózków pchanych przez uczestników, pokazy ratownictwa, próbę wykrzyżu samochodów, loty balonem, itp. Dla dzieciaków rozłożona była dmuchana zjeżdżalnia oraz batuta do skoków. Wieczorem paliło się ognisko a w zlotowym barze przez cały czas można było kupić pyszne jedzenie, napoje oraz piwo. Także z myślą o komforcie rodzin (matek i dzieci) na terenie obozowiska dostępne były prysznice z ciepłą wodą oraz czyste toalety.
Terenowi ortodoksi mogą powiedzieć „phi… głupie zwody, naiwne zabawy”. Oczywiście mogą tak powiedzieć i spędzić kolejny weekend „upalając” z innymi ortodksami na pobliskiej piaskarni. Niestety będą to robić samotnie, bo ich partnerki i potomstwo zostanie w domu. Niektórym to odpowiada, jednak blisko 150 samochodów i prawie 500 osób na TLC Campie pokazuje, że większość woli rodzinne spędzanie słonecznych weekendów.
Druga sprawa, to sami uczestnicy imprezy. Nie wiem czy użytkownicy Toyoty różnią się czymś od właścicieli innych marek. Mam nadzieję, że nie – głęboko wierzę, że nie są jacyś wyjątkowi. Ale fakty są takie przez cztery dni zlotu nie widziałem nikogo pijanego, nie widziałem żadnego chamstwa, nie widziałem nikogo kto szalał by samochodem po obozowisku, nie widziałem nawet żadnej kłótni!
Widziałem za to rodziców, którzy bez oporów puszczają swoje dzieci aby bawiły się w obrębie campu. Widziałem ludzi, którzy zbierali nieczystości po swoich psach. A co najważniejsze sam przeżyłem ten zlot! A to bynajmniej nie było takie oczywiste… byłem tam jedynym Land Roverm pośród 148 Toyot! To trochę tak jak pojechać Hondą na zlot Harleya. Ba, nawet ilość złośliwości pod adresem „ciągle psującego sie Disco” była mniejsza niż zazwyczaj słyszę od swych przyjaciół tojociarzy w warszawie☺ .
Dlaczego więc, przystępując do pisania tego tekstu „ ogarnęło mnie dziwne uczucie”? Dlatego, że będąc na zlocie Toyoty koleżanka pyta się mnie dlaczego jestem tu a nie na zlocie Land Rovera? Zdziwiony jej pytaniem odpowiadam zlot Land Rovera jest w lipcu. Ona na to – nie jest teraz, w ten weekend. Ja, że nie – że jest za miesiąc. Ona, że nie – że jest teraz.
I w tym tkwi problem. Miłośnicy Toyoty wiedzą, że ich kolejne święto będzie 14-17.06.2012. Miłośnicy Land Rovera rozjeżdżają się po 5 imprezach w ciągu roku, które kanibalizują się wzajemnie.
Czy TLC Camp jest czymś niezwykłym i wspaniałym? Niestety jest. Niestety, bo tak powinny wyglądać zloty wszystkich marek. Póki jednak tak nie jest TLC Camp pozostaje „niezwykły i wspaniały”. Mam jednak nadzieję, że organizatorzy innych imprez zlotowych wyciągną wnioski i dorównają do jego poziomu. Czego sobie i wszystkim innym serdecznie życzę.
Tekst i zdjęcia: Marcin Gerc.
Galeria ze spotkania Passion4Travel.pl podczas TLC Camp 2011.
Zdjęcia: Jurek Szyszko.