Transsyberia 2003 – Pre rajd [cześć 2]
Na początek małe wprowadzenie. Tekst ten powstał w 2003 roku ! W roku gdy odbywał się pierwszy (powtarzam PIERWSZY) rajd Transsyberia. Gdy nikt nie słyszał o Porsche Cayenne, gdy wyjazd na Syberię to było wydarzenie na miarę lotu na Marsa. Tekst i zdjęcia to kawał historii Polskich wypraw off-roadowych… Zamieszczam go z wielką satysfakcją i sentymentem i… sądzę, że wielu z czytelników Passion4Travel z przyjemnością wróci do tych czasów.
Marcin Gerc
Text i zdjęcia: Lech Duliński (2003)
Pierwsza część tekstu – przygotowania.
Zawsze jak coś piszę to zastanawiam się od czego zacząć. W tym przypadku a przypadkiem tym jest moja podróż przez część Syberii jest to tym bardziej trudne gdyż działo się tam tyle że opowiadać można by bardzo długo.
Zaczęło się to od tego że pewien czas temu przeczytałem książkę Romka Koperskiego „Pojedynek z Syberią”. Przeczytałem ją raz potem drugi usiadłem zapaliłem papierosa i pomyślałem tak to jest to – chcę tam jechać, chcę to czuć, chcę to zobaczyć.
Następnie była rozmowa telefoniczna z Romkiem i dowiedziałem się o rajdzie „TransSyberia”. Mówię do niego: „Nie Romek ja chce czegoś „małego” kameralnego…” Romek odpowiedział krótko: „W kwietniu ruszamy wyznaczyć i pomierzyć trasę – jedziesz?” „Jadę!” krzyknąłem w słuchawkę jednocześnie czując jak przyjemny dreszcz emocji przeszedł mi po karku mieszając się z niedowierzaniem.
Właśnie Dominik kumpel mój serdeczny wrócił z półtoramiesięcznej podróży po Maroku swoim nowiutkim białym Defenderem, więc zakomunikowałem mu że to o czym marzyliśmy stało się realne. Jedziemy na Syberię!!!. Do wyjazdu zostało około czterech miesięcy które przeznaczyliśmy na przygotowanie ekwipunku i samochodów. I tak jak Dominik nie musiał nic specjalnie robić oprócz zmycia pustynnego kurzu tak ja musiałem swojego Discovery (dla przyjaciół Osiołek) rozłożyć i złożyć eliminując wszystkie części, które budzą najmniejsze wątpliwości. Oczywiście nie było to zbytnim dla mnie problemem bo Land Rover’ami zajmuję się od paru lat prowadząc serwis. Szum medialny związany z naszym wyjazdem narastał z dnia na dzień a to konferencje prasowe a to program dla magazynu „4X4” . Nadszedł ten moment , moment naszego wyjazdu. Jedziemy do Gdańska gdzie mamy się spotkać z Romkiem i Andrzejem. Tam dowiadujemy się że spod pomnika Neptuna nastąpi oficjalny start do pre-rajdu „TransSyberia”. To co tam zobaczyłem spowodowało że w pierwszym odruchu chciałem odwinąć kierownicą i gnać już ku granicy ale……… myślę sobie to jest przyjemne – trzydziestu fotoreporterów , stacje telewizyjne i radiowe i pośród tego my jak to nas nazwali śmiałkowie. Po trochu zastanawiałem się czy my czasem nie lecimy z misją na Marsa… Bo cóż takiego niezwykłego może być w tym, że sześciu kolesiów jedzie sobie z Gdańska do Magadanu. Tymi kolesiami są jak wspomniałem Romek wraz z Andrzejem jadący Mitshubishi Pajero, Dominik i Tadek jadący Land Rover’em Defenderem i ja wraz z Michałem.
Nie chcę was zanudzać tym jak wyglądają przejścia graniczne i co się na nich dzieje. Pamiętajcie tylko o jednym że to co dowiedzieliście się w kraju i dowiecie się ode mnie, bo odpowiem z przyjemnością na wszystkie pytania, na temat tego co trzeba mieć aby swobodnie przekroczyć granice okaże się fikcją. Bo to co jest ważne dzisiaj nie musi być ważna za dzień, tydzień czy miesiąc. Pamiętajcie o jeszcze jednej ważnej rzeczy że każdy kwitek duży czy mały wydany na granicy będzie wam bardziej lub mniej lub wcale potrzebny na terenie całej Rosji, a ponieważ nigdy nie wiadomo który pilnujcie ich jak oka w głowie. Nie wierzcie w to że jak wykupicie ubezpieczenie na granicy Białoruskiej to będzie ono obowiązywało na terenie i Rosji. Bo choć tak mnie zapewniała pewna pani nie przestając konsumować śniadania to stłuczkę która spowodowałem w Moskwie musiałem sfinansować na miejscu. Więc choć granicę Białorusi z Rosja przekroczyć można nie zatrzymując się to zatrzymajcie się i wydajcie te 20 $ na ubezpieczenie. No i musicie się uzbroić w cierpliwość wysłuchując bzdur kiedy milicjant wmawia wam że do tego miasta z bagażnikiem na dachu wjeżdżać nie wolno..??!! Czy zapłacicie karę czy nie to i tak zależy od milicjanta i sposobu w jaki będziecie z nim rozmawiać. My nie potrafiliśmy. Poirytowanie zapanowało nad rozsądkiem więc musieliśmy zapłacić. Zastanawialiśmy się czy warto było się kłócić kiedy okazało się że kara wynosiła…. 50 rubli. Mimo to wkurza fakt jak ktoś w ten sposób wyciąga Twoją kasę nie mając podstaw. I nie ważne czy jest to 10 czy 100 rubli. Pamiętajcie że w każdej części Rosji jest inne prawo tzn. jest takie samo ale interpretowane tak jak wygodniej.
Podróż przebiegała bez zakłóceń przez 6.000 km, pomijając oczywiście posterunki milicji które są rozsiane na całej długości trasy z częstotliwością zależną od tego czy dana droga ma dużo rozjazdów i skrzyżowań wtedy to nawet co 30 km czy ich nie ma i na przykład przez 300km jedziesz widząc na prawo bagna i na lewo bagna więc nie masz gdzie uciec a na końcu i tak czeka milicjant. Nie trzeba się ich bać. Jak przeskrobiesz, bo a to ciągła linia wydawała się przerywaną czy prędkość była chociaż o 5 km wyższa niż ta na znaku to wsadzaj sto rubli w dowód rejestracyjny i nie dyskutuj. Najczęściej zatrzymują bo są ciekawi – skąd? dokąd? po co? i dlaczego ? Po prostu ciekawi, jak to ludzie. Są i tacy co rzucą okiem czy nie przewozisz… broni a przy okazji coś im się spodoba i chcieli by podarek. Jak jesteś „czysty” możesz dać lub nie i nie koniecznie to co milicjant chce. Michał, towarzysz mój podróży, zadowolił cały posterunek oddając przeczytany CKM innym razem były to dwie puszki konserw z boczku.
W końcu nastąpił przełom w tej podróży a mianowicie uszczelce co to pod głowicą siedzi, znudziło się spełniać rolę do której ją wyprodukowano, nie wytrzymała i….. puściła parę. Tydzień pobytu w Krasnojarsku wyeliminował nas z gry w której stawką było dojechanie do Magadanu. Romek z Andrzejem pojechali dalej bo robotę mieli do zrobienia.
Dominik z Tadkiem nie chcieli nas zostawić pomimo namawiania ich do kontynuacji podróży – dziękuje im za to. W Krasjonarsku po dwóch dniach pobytu w serwisie Atlantik Motors ludzie nas rozpoznawali na ulicach. Pokazywali palcami czy podchodzili wręcz porozmawiać z nami. A to wszystko za sprawą Sergieja który ściągnął na nas trzy ekipy telewizyjne i jeszcze tego samego wieczora o naszym problemie braku uszczelki pod głowicę poinformowano w głównym wydaniu dziennika. To jakieś szaleństwo! – pomyślałem ale po zastanowieniu stwierdziłem że nie ma co się dziwić skoro jesteśmy jedynymi obcokrajowcami w milionowym mieście i to jeszcze gdzie jadącymi – aż do samego Magadanu. Nawet dla nich był to koniec świata. Dominikowi na samochodzie ktoś napisał palcem duży napis „MAŁADCY”.
Byłem zły, rozżalony, może ciut podłamany tą awaria ale teraz patrzę na to inaczej. Bo gdybym jechał dalej, gdyby nie ta awaria to jedyne co bym zobaczył to kolejne dziesiątki, setki, tysiące kilometrów i brzozy rozsiane po horyzont. Nigdy nie wiedział bym jak wygląda tajga od środka z jej odgłosami kiedy w niej nocujesz. Nie wiedziałbym jak się czuje człowiek który nago przy 12 stopniowym mrozie rzuca się po śniegu. Nie poznałbym Ludy która walczy o zachowanie polskości grupki ludzi potomków polskich osadników w pewnej małej wsi Wierszynie w której czuliśmy się jak w domu i spędziliśmy tam święta oddaleni od Polski jedynie około 7.500 km. Nie poznałbym Sergieja który był naszymi oczami i uszami w Krasnojarsku gdzie czuliśmy się jak dzieci we mgle. Czy wiedział bym jak żyje się w tajdze gdybym nie skorzystał z gościny Andrieja który żyje tam samotnie od 10 lat, ani jak smakuje pieczona sarna z samogonem pitym z blaszanego kubka przy akompaniamencie skwierczącego palącego się drewna w popękanym piecu. Czy pogłaskał bym niedźwiedzia który przytulił się do mnie tak, że myślałem że z nogą pożegnam się na zawsze. Czy wiecie co czuje się gdy trzydzieści młodych gardeł śpiewa swój hymn narodowy dziękując nam za poświecenie im czasu i opowiadanie o Europie, Polsce i naszej podróży. Tak, tak prowadziliśmy lekcje geografii w trzech klasach gimnazjum w buriackim miasteczku Ałdaj.
Zobaczyliśmy prawdziwe świątynie buddyjskie przy granicy z Mongolią, które na tle tych wszystkich odcieni szarości powalały nas swoją kolorystyką. Zobaczyliśmy smutek nędzę i brud . Miasta zalane błotem i walące się nad przepaścią ogromnych dziur w ziemi będących kopalniami odkrywkowymi. Już zapomniałem jaką frajdę może sprawiać uśmiechnięta twarz sprzedawczyni w sklepie. Myślałem że jako zapalony zwolennik off-road’u znam wszystkie rodzaje błota, ale to co zobaczyłem na polach naftowych Tatarstanu do dzisiaj mnie zadziwia i będzie jeszcze długo to robić. Bo jak to możliwe że samochód z napędem na cztery koła nie może podjechać na „wzniesienie” którego kąt ……? tu nawet trudno mówić o kątach. Powiedzmy że na długości 10 metrów różnica poziomów była 10 cm!!!, zanurzenie kół w błocie może 15 cm, opony błotne a jakże a samochód stoi w miejscu…??? i nie popchniesz bo zapierając się lądujesz na kolanach. Musicie doświadczyć tego sami, musicie zobaczyć tajgę i jej „drogi”, budować sobie przeprawy, czy przez pół nocy kruszyć lód na małej rzece aby móc przejechać by rano obudziły was promienie wschodzącego słońca nad Bajkałem. Naprawdę mówić na ten temat można by bez końca a to i tak nie to samo.
Jeżeli chcecie tam jechać a powstrzymuje Was poczucie bezpieczeństwa to zapewniam Was ze przez całą podróż, a przejechaliśmy ponad 20.000 km, czy to w miastach czy wsiach nie mieliśmy poczucia zagrożenia. Spaliśmy i w tajdze i na parkingach przy drodze i jedyne z czym się spotykaliśmy to z życzliwością , serdecznością zaciekawieniem i chęcią pomocy. Z tym spaniem w tajdze to może nie jest do końca tak bo jeszcze dzisiaj pamiętam dreszcz na plecach kiedy rano po przebudzeniu wyskoczyłem z auta i lecąc pod drzewko zobaczyłem w odległości pięciu metrów od samochodu świeże ślady niedźwiedzia. Tak, w tajdze się pilnujmy zwłaszcza po zmroku.
Pewnie może jeszcze się gdzieś tli taki malutki żal że cel podróży jakim był Magadan nie został osiągnięty, ale nie cel a droga do niego okazała się dla mnie dużo, dużo ważniejsza. Ogrom przeżyć przytłacza ten mały niedosyt.