Ekspedycja Mali – część 1
W zasadzie wyszedł z tego rajd. Jakoś nie było czasu ogarnąć map, zaplanować dokładniej tras przejazdu. A potem okazało się, że terminy gonią, kilometrów wolniej ubywa, do domu daleko. W ciągu 35 dni pokonaliśmy ponad 23 000 kilometrów.
Pierwszy raz pokonywałem setki kilometrów na reduktorze. Wszystko zakończyło się szczęśliwie choć czasami niewiele brakowało, żeby wspomnienia nie były już tak miłe. Przeglądam setki zdjęć i nagle okazuje się, że w dniach najbardziej stresujących, podczas całodziennego offroadu nie było czasu wyjąć aparatu lub po prostu nie myślało się o tym. Nie mam na zdjęciach przejazdu przez największe wydmy bo zatrzymanie się oznaczało ugrzęźnięcie w piasku. Gorąc, duchota, brak drogowskazów to nie są elementy sprzyjające kontemplacji krajobrazów. Na szczęście z wieczora robiło się chłodniej, był czas na przygotowanie posiłku i morale wzrastało. Sprawdziła się też znana maksyma: „nieważne gdzie jedziesz, ważne z kim”.
Sahara Zachodnia
Gładki asfalt i jeszcze nieliczne posterunku policyjne. Olbrzymie otwarte, głównie płaskie przestrzenie przez które mknie się w zasadzie bez ograniczeń. Na wielu kilometrach trasa biegnie wzdłuż oceanu. Z moich obserwacji wynika, że bez względu na kierunek jazdy zawsze jechaliśmy tam pod wiatr. A gdy wiatr był od oceanu to nawet w słoneczny dzień podróżowaliśmy z włączonymi wycieraczkami. Sól krystalizowała na niektórych elementach karoserii. Z wiatrem można było sikać na pięć metrów, pod wiatr było… ciężko.
Na jednym z pierwszych punktów kontrolnych młody policjant próbował od nas wysępić mapę samochodową. Gdy mu się to nie udało zaczął nas podpytywać czy Sahara to osobny kraj czy należy do Maroka. Wybrnęliśmy z kłopotliwego pytania pokazując, że na naszej mapie to teren marokańskiego królestwa. W kolejnych etapach podróży, w innych krajach, na wszystkich afrykańskich mapach Sahara funkcjonuje jako osobny kraj, z normalnymi granicami i stolicą. Tanie w Maroku paliwo tutaj kosztuje jeszcze prawie o połowę mniej. Ma to zachęcić do zasiedlania tych terenów.
Osobom podróżującym przez ten obszar poleciłbym dwa miejsca. Pierwsze z nich to miasto Boujdour. Warto odpuścić sobie główną ulicę i spytać gdzie znajdują się smażalnie ryb. Można sobie wybrać ze stołu świeżą sztukę, którą obsługa wrzuci na gorący olej. Z warzywniaka tuż obok można przynieść warzywa na sałatkę i zrobić ją sobie samemu za zapleczu kuchni. Palce lizać…
Warto zjechać też w kierunku miejscowości Dahla. Na wjeździe do miasta jest tani camping dysponujący małymi pokojami i gorącą wodą pod prysznicem. Na kolację jedziemy do centrum miasta gdzie możemy przebierać w ofercie licznych restauracji. Dahla jest nietypowa jak na warunki afrykańskie bo jest tam… czysto. To przyciąga turystów i inwestorów, a położenie miast na wąskim półwyspie dodaje tylko atrakcyjności.
Na jakieś 50 kilometrów przed granicą z Mauretanią zostaliśmy poproszeni o pomoc przez ekipę chłopaków wracających do domu w Mali. Terenowa Toyota i Peugot, któremu olej wyciekł z silnika. Miałem kinetyka i szekle. Jedną pętlę założyliśmy na hak Toyoty ale z osobówką nie poszło już tak dobrze. Nie było wkręcanego ucha, do którego można by zaczepić hol. Łapaliśmy się z Pawłem za głowy gdy chłopaki starali się założyć szeklę na rurki od chłodnicy. Tłumaczyliśmy, że rozwalą układ chłodzenia i będą mieć dwa problemy nie jeden, ale to nie skutkowało. Pomału lina się napięła i pojechali. Wsiedliśmy do Defa i ruszyliśmy za nimi. 50 km na godzinę, 60 km na godzinę, 70, 80… Z Toyoty zaczęli nam machać, żebyśmy pojechali przodem więc wyprzedziliśmy ich. Przy 100km/h nadal widziałem ich w lusterku. Mknęliśmy przez pustynię zakręt za zakrętem. Zerkałem co jakiś czas w lusterko i nagle za którąś górką nie zobaczyłem znajomego widoku. Zjechaliśmy na pobocze, poczekaliśmy 5 minut i zawróciliśmy będąc pewnymi, że coś się stało. Oba auta wbiły się w niewielką wydmę na poboczu. Kierowca z Peugota w trakcie razy zdenerwowany tym, że koledzy z przodu nie zwracają na niego uwagi zaciągnął ręczny, autem zarzuciło, kinetyk owinął się wokół półosi, Peugot uderzył w bok i przód toyoty… O dziwo, szekla mocno się trzymała Peugota, ale z chłodnicy Toyoty ciekło strumieniem. Afrykańczyków ogarnęła dziwna niemoc, stali i drapali się po głowach. Zaczęliśmy z Pawłem rozplątywać porwaną linę i wtedy się ożywili. Ruszyliśmy z cieknącą Toyotą w kierunku granicy w poszukiwaniu warsztatu, Ben rzucił butelkę z wodą w kierunku chłopaka, który krył się w cieniu Peugota. Trafił go w głowę. To nie był dla niego dobry dzień. Na granicy okazało się, że nie ma warsztatu naprawczego, W spożywczaku kupili półkilową torbę mielonej papryki i wsypali ją do zbiornika układu chłodniczego zalewając 5 litrami wody. Może przy mniejszych wyciekach ten sposób działa, ale tu uszkodzenia były na tyle duże, że woda strumieniem momentalnie opuściła układ, barwiąc piasek na czerwono. A gdy pożyczałem linę do holu myślałem, że będę mógł później odwiedzić ich w Mali i wpaść na herbatkę. A w tej sytuacji pozostało tylko pomóc im zorganizować holownik do przyciągnięcia Peugota i pożegnać się…
Text: Piotr Menducki, fot. Paweł Jankowski i Piotr Menducki
Blog wyprawy: http://blog.kamyk.pl