Samochodem do Japonii. Część 1
Azja 2006
Hasło „Jedziemy do Japonii przez Syberię …” wywoływał uśmiech a niejednokrotnie zdziwienie na twarzy. Szczególnie celnicy ukraińscy mieli ubaw: „Hm, druga para opon przyda się wam…”, „..przecież tam nie ma dróg…”, „Jak poradzicie sobie z niedźwiedziami…”, „Co tam jest takiego ciekawego, skoro taki kawał świata jedziecie..”, „…nie lepiej samolotem…”, itp.Nasza trasa wiodła przez Ukrainę, Rosję do Japonii.
Przejazd przez Ukrainę zajął nam dwa dni. Lwów, Kijów, Charków- wielkie aglomeracje. Mimo przestróg rodaków przez CB, nie obyło się bez mandatu za przekroczenie prędkości. Tekst o biednych, wiejskich nauczycielach, nie przyniósł rezultatu. Zapłata mandatu rozwiała nasze „banany” na twarzy. To co zrobiło na nas ogromne wrażenie, to zabytkowe cerkwie z XVII wieku oraz Cmentarz Ofiar Totalitaryzmu (Charków), gdzie pochowano 4tys. oficerów Wojska Polskiego z obozu w Starobielsku bestialsko zamordowanych przez charkowskie NKWD. To co nas zszokowało, to próba skasowania przez celników ukraińskich, opłaty wyjazdowej (10 euro). Oczywiście zrozumieliśmy „chwyt”. Oczekiwane przez nas potwierdzenie wpłaty, zniechęciło celników do dalszego nakłaniania. Już na granicy Rosji poznaliśmy przedsmak ich biurokracji. Mnóstwo papierków do wypełniania a szczególnie dotyczących auta. Ubezpieczenie auta to koszt rzędu 140$ , czasowy wwóz auta 100 rubli oraz 300rubli kaucji. Kwit oczywiście ważny czasowo (kolejne wyrabiane płatnie). Wynegocjowaliśmy termin do miesiąca z możliwością przedłużony we Władywostoku, a nie w Moskwie. Po prawie dwóch godzinach spędzonych na granicy, wreszcie ją opuściliśmy. Pewnie trwało by to dłużej, gdybyśmy czekali na psy do tropienia narkotyków. Zrozumieliśmy o co chodzi… Nasz budżet malał…
Ruszaliśmy z rana koło 9:00 a dojeżdżaliśmy do celu koło 21:00. Dziennie pokonywaliśmy 500-700km. Przejście przez kolejne strefy czasowe to nie lada wyzwanie. Umykały nam godziny. Coraz mniej spaliśmy.
Błędne oczy, ból głowy, upały i napięcie nerwowe, że musimy nadgonić opóźnienie wyjazdu, dawało nam we znaki. Liczył się czas i przejechane kilometry. Tracąca się fala radiowa i cisza trwająca cały dzień zanim nie dojedziemy do większej miejscowości (500-600km), na początku doprowadzała nas do szału. Nerwowe szukanie różnych stacji było bezcelowe. Przyzwyczajaliśmy się do wyciszonego trybu życia. Pozostały nam bodźce wzrokowe. Nudne z początku, bo jednostajne widoki łąk, lasów, mokradeł z czasem nabrały cech oryginalności. Ogromna przestrzeń, mnóstwo rzek, owadów, duże połacie zieleni, pas drzew przy drodze to normalność. Przerażenie stanowiła bieda ludzi, krzywe drewniane domki, „zapuszczone” kołchozy, brud, gruz i śmieci leżące na ziemi, drogi z wyrwami…Obłęd. Drugą grupę społeczną stanowią ludzie bardzo bogaci czyli posiadacze m.in. aut terenowych, których ilość i jakość nie jest spotykana w polskim mieście. Serdeczność ludzi z Syberii nie jest chyba obca Polakom. Odstępowanie swojego mieszkania, podzielenie się przysłowiowym, ostatnim kawałkiem chleba to zwykły gest Sybiraka. Nie omieszkamy również wspomnieć o miejscowych mafiach, dzięki którym mogliśmy zreperować auto (przedni amortyzator i resor, który miał dożywotnią gwarancję – widać wszystko na ruskich drogach jest możliwe).
Jak przepisy nakazują meldunek dokonaliśmy do 3 dni po wjeździe do Rosji. Można dokonać tego na posterunku milicji lub w niektórych hotelach. Ceny hoteli wysokie w porównaniu do standardu. Przypomniały nam czasy komuny. Meldunek, nocleg, parking i dostęp do internetu może kosztować nawet 200PLN. Obcokrajowiec w Rosji traktowany jest jak bank pełen pieniędzy. Nieraz przekonaliśmy się o tym (ceny oczywiście wyższe). Ormianie chytrzy na pieniądze, po naprawie auta (montaż urwanej rynienki dachowej, co groziło urwaniem bagażnika dachowego z osprzętem) są w stanie zażądać trzykrotnej zapłaty. Skutki spartaczonej roboty typu wgnieciony dach, popalone szyby, to ich nie interesuje.
Byliśmy ciekawym obiektem zainteresowania nawet milicji (tzw. „gaji”), która kontrolowała nas nagminnie przekraczając kolejne obwody republik.
Choć dokumenty były w porządku, zawsze padało pytanie o cel wizyty. Tłumaczenie się, że jedziemy obejrzeć ich kraj aż do Władywostoku, wywoływało drapanie się po głowie. Niejeden Rosjanin marzy o zwiedzeniu swojego kraju. Dlaczego Polak ma taką potrzebę? Równocześnie stanowiliśmy obiekt nieznany i zarazem niebezpieczny dla tubylców (duże, czerwone auto z wojskowymi skrzyniami na dachu, nie wiadomo czym załadowane). Odczuliśmy to na terenie Autonomicznej Republiki Baszkirskiej. Ignorowanie naszych pytań o drogę, odmowa wymiany waluty w banku (mimo prostych banknotów, kasjerka upierała się, że były pogniecione). Dowiedzieliśmy się, że miejscowi obawiają się ludzi z Czeczenii, Kaukazu (akty terrorystyczne). Stąd brunetka z nietypowym akcentem ruskim to potencjalny zamachowiec (hm!).
Podczas podróży docieraliśmy do miejsc atrakcyjnych dla nas. W Samarze próbowaliśmy piwo z browaru Żyguli, z którego miasto słynie (nic rewelacyjnego!). W powietrzu unosiła się słodka woń – sprawka browaru. Testowaliśmy duży pieróg z mięsem, m.in. baranim. Piwo z innego browaru (Baltika) bardziej nam odpowiadało. To „wchodziło” bez oporu. Największą atrakcją był bunkier Stalina, wybudowany na głębokości dziewięciu pięter pod Akademią Kultury i Sztuki. Choć był zamknięty, uprosiliśmy wstęp. Starszy pan w uniformie wojskowym, opowiadał nam historię o czasach stalinowskich. Bunkier nigdy nie pełnił swej funkcji (Stalin zdecydował się pozostać w Moskwie, aby kierować wojskiem). Zwiedzanie tej tajnej kryjówki, pozostawia niesamowite wrażenia… Na placu Sławy znajduje się pomnik upamiętniający czasy II wojny światowej. Błyszcząca, 53-metrowa statua robotnika trzymającego parę skrzydeł symbolizuje związany z lotnictwem wkład miasta w zbrojny opór – tutejsze fabryki produkowały samolot Ił-2 (w czasie II wojny światowej nazywany „latającym czołgiem”). Po zwiedzeniu miasta, relaksowaliśmy się nad brzegiem Wołgi. Brodząc stopami po wodzie, spacerowaliśmy. Kąpiel w rzece i opalanie albo spacer to ulubiony sposób spędzania czasu wolnego przez mieszkańców.
Ufa jest stolicą niepozornej, najbardziej zadbanej (nasze obserwacje i odczucia) Autonomicznej Republiki Baszkirskiej. Spokrewnieni z Turkami muzułmańscy Baszkirowie, stanowią zaledwie jedną trzecią czteromilionowej ludności Baszkortostanu (Baszkirii). Ich gwarowy język można usłyszeć na wsi i w radiu (charakterystyczne pieśni – np. radio Manhatan). Pisanie po baszkirsku wymaga przyswojenia dziewięciu dodatkowych liter, nieobecnych w standardowej rosyjskiej cyrylicy. Dziękuję znaczy „rachmat”(nic wspólnego z ruskim „spasiba”). Zapamiętywanie odpowiednich zwrotów grzecznościowych było problemem. Nawet nazwy miast na drogowskazach pisane były w dwóch językach. Flaga tej republiki jest w trzech kolorach: niebiesko-biało-zielona.
Około 16km od Jekaterynburga znajduje się niewielka miejscowość, Ganina Jama. Odwiedzana ze względu na miejsce ostatniego spoczynku Romanowów.
Po zamordowaniu carskiej rodziny zwłoki ukryto właśnie w głębi lasów Ganiny Jamy. Cerkiew prawosławna buduje na tej uświęconej ziemi, która się stała celem pielgrzymek, klasztor Świętych Carskich Męczenników. Drewniane budynki wznosi się bez użycia gwoździ. Platforma obserwacyjna wychodzi na szyb kopalniany, do którego wrzucono i spalono zwłoki. Jak do każdej cerkwi, kobieta wchodząca powinna mieć chustkę na głowie (tzw. płatok) oraz długą spódnicę (tzw. jupka). Przy wyjściu z terenu świątyń, próbowaliśmy popularny kwas chlebowy oraz świętą herbatę. Przebywając na terenie Jekaterynburga, ciekawostką dla nas były tzw. „białe noce”.
Pasmo Uralu rozciąga się na przestrzeni 2tys. km od arktycznego Morza Karskiego na północy do Kazachstanu na południu. Góry są niskie – sięgają do 2000 m n.p.m. Przez wieki stanowiły dla Rosji ważne źródło metali i minerałów, co dało początek licznym miastom przemysłowym, takim jak Perm, Jekaterynburg i Czelabińsk. Zauralska część Rosji ciągnie się 7 tys.km na linii wschód-zachód i 3,5 tys.km z północy na południe, zajmując jedną trzecią półkuli północnej. Jest to właściwie kawał świata aż po Pacyfik. Na dźwięk słów „Syberia” nasuwa się myśl o zesłańcach (zbrodniarzy, przeciwników politycznych, wrogów klasowych, obrońców religii, itd.), sowieckich łagrach, mroźnych pustkowiach. Okazuje się, że latem temperatura wzrasta aż do 35 °C. W większości miast nie brakuje infrastruktury turystycznej. Dawniejszym zesłańcom zdarzało się tak polubić swobodę dzikich syberyjskich przestrzeni, że po odbyciu wyroku, osiedlali się na nich z własnej woli. Podróż po Syberii to ogromna wyprawa. Zanim położono tory kolejowe, jazda z miejscowości od Uralu do dalekiej osady na Syberii zajmowała konno nieraz ponad rok. Z Jekaterynburga na zachodniej granicy Syberii do Władywostoku na wybrzeżu Morza Japońskiego jest mniej więcej taka sama odległość jak z Berlina do Nowego Jorku. Odległości są tu ogromne, nawet tysiące km dzielą miasta i wsie.
Udało się nam odwiedzić członków „Domu Polskiego”, Kulturalno-Oświatowego Stowarzyszenia w Nowosybirsku. W mieszkaniu, w bloku przyjęły nas dwie kobiety. Nastąpiła krótka wymiana zdań o założeniach stowarzyszenia, które nie działa prężnie w Rosji oraz o naszych planach podróży. Polecono nam obejrzeć „Akademgorod” (miasto naukowców). Pomógł nam w tym przyjaciel Stowarzyszenia, pan Anatol Roitman (naukowiec, wykładowca ruskiej uczelni, tłumacz poezji Czesława Miłosza). Ten ośrodek oddalony od centrum Nowosybirska jakieś 30km, w pobliżu plaż nad Obskim Morzem, czyli długim na 200km jeziorem zaporowym na rzece Ob., w przyszłym roku będzie obchodzić swoje 50-lecie istnienia. Pierwotnie pomyślany był jako elitarne miasteczko radzieckich instytutów badawczych (np. fizyki jądrowej), gdzie naukowcy mogliby w spokoju pracować. Dodatkowo naukowcy kuszeni byli specjalnymi przywilejami (typu dodatkowe kartki na żywność). W Nowosybirsku obejrzeliśmy kaplicę św. Mikołaja, wybudowaną w 1915r. jako pamiątka po dynastii Romanowów (klejnocik architektury).
Rezerwat przyrody „Stołby” w Krasnojarsku zwiedzaliśmy z zachowaniem szczególnej ostrożności z uwagi na kleszcze (agresywne w tym czasie). Mimo upałów ponad 30-to stopniowych, nasze ciało nie miało prawa być odkryte (wyjątek to ręce, twarz). Zrzucaliśmy kleszcze z nogawek. Nie obyło się bez wyciągania choćby jednego z ciała. Dzięki naszemu lekarzowi rodzinnemu (Kordianowi) przez telefon (sms-y), wiedzieliśmy jak mamy się zachować.
„Perłą Syberii” jest i będzie zdecydowanie jezioro Bajkał. Słynie dalej z krystalicznie czystej, błękitnej wody, górskiego otoczenia i skalistych przeważnie brzegów.
To najgłębsze jezioro świata. Jedynym mankamentem jest niska temperatura wody. Dłużej niż 3 minuty zanurzenia po kostki nie można wytrzymać. Wyspa Olchon była dla nas wyjątkowa. Tam poznaliśmy Rosjan, dzięki którym spróbowaliśmy: pieczonego hariusa (ryba występująca tylko w Bajkale), gotowanego (zupa „ucha”) oraz surowego (solony), czerwony barszcz, bigos rybaków, ruskiej wódki, itd. Poznaliśmy agresywność pijanych Buriatów – kiedy chce się napić piwa a tylko ty je masz i sączysz, wyrwie ci z ręki, wypije i wyrzuci puszkę… Groźne spojrzenie, walka wzrokiem, stanowczy głos nie wiadomo czy pomoże. Możliwe, że to tylko nas spotkało. Wysokie klify, lazur, przejrzystość wody, ostra natura przykuwała naszą uwagę. Świstaki towarzyszyły nam cały czas. Obserwowały każdy ruch.
Za Bajkałem, na trasie Czyta – Chabarowsk (ponad 2 tys.km) zaczęła się tzw. szutrówka. Federalna droga, którą Putin otworzył ale do tej pory nie ma asfaltu. Spotykaliśmy ludzi tzw. „pieregończyków”, którzy zawodowo gonią japońskie auta kupowane w Władywostoku. Pytali nas o drogę, jaka jest przed Uralem, za Uralem. Jakie Polacy mają zdanie na temat Rosjan. Na trasie spotykaliśmy znaki drogowe przestrzelone. Prawdopodobnie sprawka uzbrojonych „pieregończyków”, którzy w obawie przed ruską mafią posiadają broń. Towarzyszył nam kurz, pył, kamienie…i komary, muchy, których ukłucie było bolesne. Kąpiel w rzece trwała krótko ze względu właśnie na żarłoczne muchy, komary.
Zanim dojechaliśmy do Władywostoku, musieliśmy wymienić tylne amortyzatory. Ich trwa łość niestety była krótka, ok. 700km. Swojski remont typu dolanie oleju, zespawanie nastąpiło dzięki pomocy ruskiej załogi, na statku towarowym z drewnem („Teklibka”) relacji Nachodka-Toyama, na który załadował nas dźwig portowy. Stanowczość kapitana statku dała nam się we znaki. Niesprawdzone przez kapitana informacje typu, że Polacy (przeciwnie dla Rosjan) nie muszą mieć zaproszenia, wizy do Japonii, wywołały burzę między nami. Trwała przez trzy dni . Zabrano nam paszporty i dokumenty auta. Zostaliśmy okrzyknięci przez kapitana polską kontrabandą i dzięki nam zabiorą mu licencję (myślimy, że miałby niezłą nauczkę za brak kompetencji). Tłumaczenia i wyjaśnienia podsycały burzliwą już atmosferę. Z kolei nasza bezsilność (brak kontaktu telefonicznego na morzu, internetu, itp.) dopingowała nas do ataku, który nas wyczerpywał psychicznie. Siwe włosy przybywały…Jedyne wsparcie mieliśmy w członkach załogi, którzy apodyktycznych rządów kapitana mieli również dosyć.
Tekst i zdjęcia: Joanna i Tomasz Lindner