Oho!! Wylądowało Ufo – czyli Orlice w natarciu.
Oho!! Wylądowało Ufo – czyli Orlice w natarciu. W głowie się nie mieści, że 7 lasek, zamiast siedzieć w domu i szykować „staremu” obiad, lata motocyklami po Gruzji, w dodatku całe utaplane w błocie i kurzu.
Pomysł wyprawy enduro na lekkich motocyklach, o pojemności 350-450, narodził się w ubiegłym roku. Po tym jak Ola – MotoBirds Tylko dla Orlic organizując kolejny wyjazd kobiecy zauważyła, że jest w stanie zebrać ekipę twardych dziewczyn, chętnych na mniej komercyjna przygodę. Założenie… Zjeżdżamy z asfaltu. Szutry, drogi gruntowe, skróty, koryta rzek itd., czyli to wszystko co uwielbiam oraz spowodowało że zakochałam się w Rumunii. A czy tak będzie również w Gruzji? Czas miał pokazać, co będziecie mogli ocenić sami…
Turystyka offroad’owa i motocyklowa w moim przekonaniu, w tym rejonie świata przechodzi swoistego rodzaju renesans. Niestety jedynym problemem, który dotyczy tak naprawdę każdego kraju, w którym pozostała odrobina dzikości, jest zalewający drogi asfalt. Oczywiście są zwolennicy szos, nie mniej jednak kiedy wybieram się w podróż żeby poznać kraj od tej dziewiczej strony, chcę być odkrywcą-podróżnikiem. Całą sobą chcę chłonąć naturę i zaspakajać ciekawość, oczywiście będąc jednocześnie w zgodzie i z szacunkiem do niej. Pokonując kolejne wzniesienia, przełęcze, rzeki, ścieżynki odnosi się wrażenie jakby natura wchodziła głęboko w podświadomość, wręcz bezczelnie pozostawiając w naszym umyśle ślad na zawsze. Gruzja uczy przede wszystkim pokory. Droga nie jest zwykłą drogą do których jesteśmy przyzwyczajeni. Jest szeregiem kamienistych pułapek, naszpikowanych zewsząd pojawiającymi się dziurami. Zjeżdżając ze szlaku – wiedz, że na pewno coś Cię zaskoczy i nie będzie łatwo… ale przecież czy nie o to chodzi? ;)
Codzienne 100-150 km w siodle jest piekielnie meczące. Zmęczenie bardzo usypia czujność. Drogi pnąc się do góry zawiłymi serpentynami, wydają się ciągnąć bez końca. Tylko po to żeby w szczytowym momencie skierować nas ostro w dół. Nie ma chwili na zawahania. Pełna koncentracja i walka ze sobą. Tylko widoki wynagradzają wszystko. Zatrzymywałyśmy się w szczytowych momentach i dosłownie jak małe dzieci, z rozdziawionymi gębami, wpatrywałyśmy się w magiczną przestrzeń dolin i szczytów. Uwierzcie, że to jest bezcenne. Wspaniałe jest to, że wystarczy tylko lekko zboczyć z asfaltówki i od razu wjeżdżasz w teren. Zaczyna się enduro.
Ciężarówki na serpentynach – zmora tamtejszych dróg.
Gruzini nie należą do grona ostrożnych kierowców. Powiedziałabym, że ich temperament wzmaga się jak tylko znajdują się za kółkiem. Mają swoistego rodzaju poczucie nieśmiertelności, co niestety jest zauważalne na poboczach. Smutnym akcentem są małe ołtarzyki przy drogach. Upamiętniają osoby (najczęściej młodych chłopaków) zmarłe w wyniku wypadków samochodowych. Spotykają się przy nich kumple, przyjaciele. Piją przy tym piwo lub wino. Wznosząc toasty, czczą w ten sposób pamięć za zmarłych. Należy tutaj zaznaczyć, że Gruzini mają szczególną fantazję ułańską w prowadzeniu samochodów. Nie przypadkiem cieszą się opinią szalonych – nieprzewidywalnych kierowców. Trzeba mieć wzmożoną czujność, gdzie tylko klakson wydaje się jedynym sposobem na komunikację i oznacza – UWAGA JADĘ!!
Motocykle i pierwsze koty za płoty
Zaraz po naszym przyjeździe do Gruzji, przyszedł czas żeby zobaczyć motocykle, którymi miałyśmy śmigać przez całe dwa tygodnie. Naszym oczom pokazały się czyściutkie, równiutko ustawione przed salonem KTM GEORGIA, 350 i 450 exc do wyboru ale tego samego koloru. Konie wielkie aż po szyję. Moje „ego” – mierzące całe 150 cm w kapeluszu – niestety lekko się w tym momencie zbuntowało. Jakby nie próbować, do ziemi cały hektar. Dodając do tego moją masę całkowitą (waga piórkowa), nie wyglądało to za ciekawie. Panowie dopiero po zdecydowanych namowach, leniwie ale grzecznie, zrobili wszystko co w ich mocy żeby moje poczucie niepewności chociaż odrobinę sięgało do ziemi. Udało się! Teraz pierwsza jazda i tzw. „kółko zapoznawcze”. No i tu się dopiero zaczęło :D
Jak się okazało, ponad połowa moich towarzyszek podróży, zupełnie nie miała doświadczenia z lekkimi motocyklami enduro. Można odważnie powiedzieć, że zaliczyły zderzenie z rzeczywistością. Pierwszy podjazd i koncert fikołków. Muszę przyznać, że z dołu wyglądało to dość zabawnie. Wiem jestem okrutna J ale w sumie przecież lepiej śmiać się niż płakać ;) Zwłaszcza, że laski miały bardzo duży dystans do siebie i zdawały sobie sprawę jak to musiało wyglądać. Gdy reszta próbowała znaleźć nić porozumienia ze swoimi motocyklami, sama miałam okazję na chwilę się urwać. Podjechałam na pobliskie wzniesienie żeby poznać charakterystykę terenu i podłoża. Wystarczyło kilka minut żeby mieć jasny obraz sytuacji. Glina, kamienie, wypłukane szczeliny w połączeniu z bardzo dynamiczną zmianą terenu. Zapowiadało się pysznie!
Czas w drogę! Pierwsze przygody…
Na początku dojechałyśmy do pięknego i bardzo klimatycznego miasteczka o nazwie Mccheta, które było historycznie pierwszą stolicą Gruzji. Swoim wyglądem wydało się jakby było leniwe. W oczy rzucała się niska i mało kolorowa zabudowa, co nie ukrywam było dosyć osobliwe. Jak się okazało jest tam wiele pięknych zabytków, które warto zobaczyć. Punkty obowiązkowe to Sweti Cchoweli oraz monastyr Dżwari, z którego rozciąga się piękna panorama na całe miasteczko. Ku mojej uciesze, obok monastyru znalazłyśmy wyschnięte jezioro. Wiadomo co należy zrobić w takim przypadku! Nie mogłam się powstrzymać J
Uwaga wylądowało Ufo!
Tak to o nas… Nie zdziwi was na pewno fakt, że gdzie byśmy nie dojechały, stanęły, pokazały się , przejechały, wzbudzałyśmy swoimi postaciami nie małą sensację. Zupełnie jak małpy w cyrku. W knajpach ludzie przestawali jeść, widelce dosłownie zatrzymywały się w pół drogi do jamy ustnej. Zapadała dziwna cisza i momentalnie telefony były w ruchu :D
Na drodze każdy migał nam światłami, machał, trąbił. Zupełnie jakbyśmy były z innej planety. Gdy tylko się zatrzymywałyśmy, zaraz tłum gapiów obsiadał nas w około robiąc fotki zarówno nam jak i razem z nami. Dla Gruzinów była to naprawdę duża sensacja. Sytuacja wręcz nie do wyobrażenia. Jak 7 dziewczyn, niecodziennie dziwnie ubranych, na raczej niespotykanych motocyklach mogą same podróżować? W takich warunkach? Po takim terenie i w takim miejscu? Przecież kobiety w Gruzji spełniają inne zadania, mając swoje ustalone obowiązki. Ich oczy wymownie krzyczały… W GŁOWIE SIĘ NIE MIESCI JAK TE EUROPEJKI SĄ WYZWOLONE :D
Oczywiście zdarzały się też bardzo sympatyczne sytuacje kiedy rolnicy częstowali nas swoimi plonami, czy pomagając naszemu przewodnikowi w „cerowaniu” dętki.
Z Mccheta rozpoczęłyśmy naszą przygodę, zwiastującą już na samym początku ciekawy wyjazd. Po opuszczeniu starej stolicy, okazało się, że czeka na nas wyzwanie. Wjazd na Abano Pass 2950 m n.p.m. (najwyższy punkt ) w rejonie Tuscheti. Niezwykle kręta droga o bardzo stromych serpentynach, usiana wąskimi pułkami skalnymi, wymagająca koncentracji i szczególnej uwagi. Moim skromnym zdaniem można zaliczyć ją do jednych z najtrudniejszych i niebezpiecznych dróg po jakich jeździłam. Przejazd liczył około 80 km. Nie ukrywam, że pomimo tego, że był dosyć męczący z satysfakcją patrzyłam myślami wstecz na przebytą drogę. Mam nadzieję, że nie zostanie nigdy wyasfaltowana. Niestety turystyka offroad’owa zaczyna cierpieć z powodu nadmiaru asfaltu, który zalewa świat. Analogiczną sytuacją mogłam zaobserwować będąc w ubiegłym roku w Himalajach.
Następny cel – Omalo! Malowniczo położona wioska u podnóża wzniesienia, na którym majaczą od wieków charakterystyczne, strzeliste warownie. Zwyczajem tam jest to, że po zmierzchu w centralnym punkcie mieszkańcy i turyści siadają przy wspólnym ognisku. Trzeba przyznać, że poza imponującymi strzelistymi wieżami, jest to jedna z niewielu atrakcji tego miejsca. Atrakcją samą w sobie jest tak naprawdę przebywanie w tym miejscu. Cisza, spokój i niespotykany klimat dają odczuwać jakby czas zatrzymał się w miejscu. Zwierzęta leniwie pasą się na zboczach gór, powoli poganiane przez pasterzy. Tylko psy z lekkim zaciekawieniem nas obserwują, czuwając czy przypadkiem nie stanowimy zagrożenia robiąc tyle hałasu. Warto tutaj wspomnieć, że wypasanie zwierząt jest jednym z podstawowych zajęć Gruzinów (poza… Uwaga! Produkcją wina i Czaczy :D ). Zapewne dlatego zwierzęta chodzą tam dosłownie wszędzie. Nie dziwnym jest napotkanie stada krów spacerujących w centrum miasta, ot tak na największym skrzyżowaniu… albo bandę rozhasanych świń gonionych przez psa, przez środek drogi krajowej. A dlaczego nie? Przestają dziwić nawet kozy wspinające się po ścianie góry, tuż nad autostradą. Wszystko wydaje się tam być „samopas”. Niestety muszę też wspomnieć i przestrzec osoby wybierające się tam na motorach czy autami. Uważajcie na nie pilnowane dzieci, które przebiegają przez drogę zupełnie nie zwracając uwagi czy cokolwiek po niej się porusza… Niestety nie ominęły nas takie przykre niespodzianki, o których napiszę trochę później.
Tego dnia zrobiłyśmy w sumie około 160 km. Bardzo ciężki i wyczerpujący dzień. To był też nie zły egzamin dla wszystkich z nas. Czy po tym dniu zapoznałyśmy się z charakterystyką jazdy w tak ciężkich warunkach i oswoiłyśmy z motocyklami? Przecież to nie żarty, to ciężki off. Pojawiły się pierwsze kryzysy i chwile zwątpienia… ale… Tak! Dotarłyśmy. Nastąpił przełom i okazało się, że nie taki diabeł straszny jak go malują, a dziewczyny są twardsze niżby ktokolwiek mógł przypuszczać. Na szczęście grupa składała się z bardzo zawziętych lasek, i żadna z nas nie liczyła na taryfę ulgową! W głowie już majaczył plan na następny dzień – Dartlo. Podobno krótka trasa… AHA !! Krótka…akurat! Na takie określenie czułyśmy w kościach, że łatwo to raczej nie będzie :D No i… Jak się później okazało nie myliłyśmy się. Rekompensatą za te całe męki, miała być cudna nagroda – Dartlo…
Po kilku dniach z Olą już wiemy, że ma swoisty sposób do motywowania. :D GO GO GO!!! Nie zatrzymuj się! Dasz radę! No przecież tam jest łatwo! :D Taki oto cudowny sposób, który pozwolił nam wjechać na kilka pięknych stoków, gdzie widoki zapierały dech w piersiach. Nie zawiodłyśmy się i tym razem. Okazało się, że Dartlo, jest przykładem jednej z wiosek z Tuszetii o charakterze twierdzy. Istnieje przekonanie, że jest to najładniejsza wioska w Tuszetii. We wsi oprócz pozostałości po średniowiecznych zamkach, twierdzach i domach znajdują się również ruiny starej prawosławnej cerkwi. Rzeczywiście bajeczne miejsce. Na koniec dnia pyszna kolacja, oczywiście w gruzińskim stylu, przypieczętowana toastem z domowego wina no i koniaczkiem własnej roboty, podarowanym przez naszego kierowcę.
Następnego dnia ranek przywitał nas chłodem, układając na motocyklach girlandy rosy. Czas pożegnać Tuszetii. Śmiało mogę napisać, że jest to jedno z trzech miejsc, które odwiedziłyśmy, a które zrobiło na mnie największe wrażenie. Tam czułam pełną satysfakcję z jazdy.
Dalej, dalej i dalej…
Przemieszczamy się w kolejny region Gruzji. Z racji, że odległości są dosyć znaczne, a niestety 350 i 450 nie są wygodnymi motocyklami do jazdy po szosie na dłuższe dystanse (nie sprawdzają się), nastąpiła szybka zmiana środka transportu. Przesiadłyśmy się do busa, w którym można było lekko odpocząć.
Tak oto kolejnym niezwykłym miejscami do których dotarłyśmy były Kachetia i Dolna Kartli. W międzyczasie motocykle zostały podstawione. Ruszamy !
Od razu bez zbędnej zwłoki zjeżdżamy z głównej drogi iiiii … Mówiąc najprościej? Dostajemy od razu – tak na otrzeźwienie – z liścia, od kochanej matki natury prosto w twarz! Pojawia się całkowita zmiana otoczenia, wjeżdżamy na długie, wydające się ciągnąć kilometrami wzniesienia. Porośnięte perłowymi trawami poruszającymi się zgodnie z kierunkiem wiatru, przypominają ogromne falujące morze. Wszystko płynie jakbyśmy wjechały w nurt rzeki. Kierujemy się w stronę grani walcząc z ciężkim podjazdem. Drogi nie ułatwia ilość luźnych kamieni, pochowanych w wysokich na metr trawach. Chwila nieuwagi Gagatek leży. Koło podskakuje na kamieniu i wyrywa kierownice. Niekontrolowany gaz… Motocykl rwie do góry. Trzymając go z całych sił kątem oka dostrzega znajdującą się dosłownie o metr dalej przepaść… UF! Udaje się! Nie spadł… Z zamkniętymi oczami przychodzi chwila na refleksję. Co by było gdyby? Zbite biodro – adrenalina – pierwsza krew… Wstaje i pomimo lekkiego poturbowania wsiada z powrotem na motor. Jedzie dalej, nie ma czasu na miękka grę!
Po jednej stronie Gruzja po drugiej Azerbejdżan. Trzeba uważać, jechać wolno i ostrożnie. Grań zawija się jak wąż i nie widać co się chowa za grzbietem. Ścieżka jest niewyraźna, widać że dawno nikt nią nie jechał. Powoli zjeżdżamy z grani i naszym oczom ukazuje się stara, chrześcijańska świątynia, majestatycznie wykuta w skale. Umieszczona jest wysoko, trzeba się wdrapać po stromym i sypkim zboczu góry, a w ciuchach motocyklowych nie jest to takie proste. Nie należymy na szczęście do tych co ławo odpuszczają, dlatego udało się do niej dotrzeć. I tutaj nagły szok! Wnętrze zachowało się w bardzo dobrym stanie ukazując przepiękne freski z wizerunkami świętych. Niestety nic na jej temat nie mogłyśmy znaleźć w necie, poza kilkoma zdjęciami. Nasz przewodnik, jedyne co był w stanie na jej temat powiedzieć, to, to że nazywa się Middle Church of Sabereebi oraz że obiekt zaliczany jest do kompleksu świątynnego Dawid Garedża w regionie Kakheti. Często zdarza się że w takich miejscach pasterze spędzają noce, pomieszkują tam w porach wypasów. Wiele podobnych kompleksów nosi ponure znamiona ich pobytu, w postaci osmolonych wnętrz od dymu ognisk, którymi się ogrzewają. Niestety przez to niszcząc to, co przez wieki starało się przetrwać w i tak trudnych warunkach. Piękne sakralne malowidła, przedstawiające sceny kultu, znikają bezpowrotnie.
Jak się okazuje jest to bardzo rzadko odwiedzane miejsce. Ciężko tam dojechać samochodem – szczególnie bez napędu 4×4 – nie mówiąc już o motocyklach, szczególnie tych ciężkich (o szosowych nawet nie wspominam bo to byłby żart). Tym bardziej uważam że docierając tam, spotkało nas cos wyjątkowego.
Nieopodal znajduje się najstarszy i najbardziej znany w tym rejonie kompleks kościelny Dawid Garedża z VI w., o który to notabene spierają się Gruzini z Azerbejdżanami. Faktycznie część kompleksu leży po stronie Azerbejdżanu i stąd zapewne całe zamieszanie. Dojazd do kompleksu prowadził przez pasmo kolorowych jak tęcza gór. Pocięte przez erozje i wyrzeźbione przez spływającą wodę sprawiają niesamowite wrażenie. Tutaj też trzeba być cały czas czujnym, gdyż nie wiadomo czego można się spodziewać za wzniesieniem. Teren zmienia się tam tak dynamicznie ze trudno rozwinąć jakąkolwiek znaczącą prędkość, a stan dróg gruntowych, nie daje gwarancji normalnego i płynnego przejazdu.
Podróżując dalej, nie da się nie wspomnieć o obowiązkowym punkcie postoju jakim jest (uwaga) polska knajpa w Udabno. Pomimo takiej osobliwości, powiem szczerze, że byłam rozczarowana tzw. polską gościnnością. Podobno z takowej słyniemy… No właśnie tylko podobno. Właściciel robił wrażenie jakby przed chwilą wstał po… powiedzmy był niewyspany, a pani właścicielka zasugerowała nam ze obmywanie ran po upadku, może nie spodobać się paniom kucharkom – Gruzinkom, bo mają wrażliwy stosunek do obnażania :D biodra no cóż… Jedno co trzeba przyznać – między innymi właśnie dlatego wspomniałam o tej knajpie – jedzenie jest tam pyszotka!! Sama knajpa jako obiekt jest klimatyczna i z dobrym flou dla odpoczynku.
Pojedzone? No to w drogę! Przed nami Tbilisi.
Z Tbilisi wyruszyłyśmy busem w kierunku Kutaisi. Stamtąd ruszyłyśmy na przełęcz Goderdzi, naszym celem było położone tam zielone jezioro. Mijając wioski daje się zauważyć, że głównym zajęciem jest tam pasterstwo. Pełno młodych cielaków przyglądających się nam tymi swoimi wielkimi, czarnymi i naiwnymi ślepiami. Zadziwiające bo są zupełnie jak kozy. Wspinają się gdzie popadnie i łażą dosłownie jak święte krowy :D Krowie przecież nikt nie podskoczy. Jedziemy do „Zielonego jeziora”. W wiosce kierują naszego przewodnika okrężną trasą, próbujemy się przebić przez drogę zasypaną kamieniami, niestety konieczny był odwrót. Napotkaliśmy drogę kompletnie zasypaną głazami. Dopiero próba podejścia z drugiej strony, choć też nie łatwa, kończy się sukcesem. Oczywiście jest to jedna z głównych atrakcji w tym rejonie. Jak sama nazwa wskazuje jezioro jest koloru zielonego. Kolor ten jest jednak nie do końca określony. Zmienia tonacje od głębokiej zieleni do mocno nasyconego błękitu. Jest to widok tak osobliwy, że nie można oderwać od jeziora wzroku. Pomimo krystalicznie przejrzystej wody, grunt widać tylko do pewnego momentu, głębokość jeziora robi swoje. Niestety trafiłyśmy na okres wycieczkowo rekreacyjny i oprócz nas były tam tłumy, zupełnie jak w Mielnie na molo. Szkoda. Czar i urok chwili prysł zupełnie.
Następnego dnia ruszyłyśmy w kierunku Batumi. Zjazd z przełęczy dosyć prosty, drogami szutrowymi. Widać że szykują kolejna drogę pod asfalt, na który zaraz z resztą miałyśmy wjechać. Kolejne kręte serpentyny, ciasne z fajnymi winklami, dobrze klejące jak na kostki. Totalna odmiana, można wręcz rzec odpoczynek w siodle. Wymieniamy się miejscami w szyku żeby zabić rutynę. Mijamy wioskę za wioską. Ten odcinek wydaje się być dosyć spokojny… a jednak! Wystarczy ułamek sekundy… dziewczynka nawet się nie ogląda, a przecież do cholery słychać HUK motocykli. Wybiegając ze sklepu… leci do mamy na drugą stronę ulicy do auta, przewodnik odchodzi gazem za zakrętem… dziewczynka nie ogląda się …
Intuicyjnie naciskam na hamulce. Skręt kierownicy i odgłos uderzającego o podłoże motoru! Ślizg po asfalcie… motocykl leży 2 metry dalej, ja obok. Płacz… ktoś podnosi motocykl, ktoś inny podnosi dziecko. Powstaje duże zamieszanie… wyskakuje nagle ni stąd ni zowąd grupa Gruzinów, żądnych sensacji i od razu szukających awantury.
Na szczęście wszystko skończyło się na guzie i strachu dziecka. Matka przytuliła małą. Ścięłam ją nogami i na jej szczęście wpadła pomiędzy mnie a motocykl. Można śmiało powiedzieć, że dostaje od losu drugie życie. Gruzini napierają, zaczyna być mało przyjemnie. Wzmaga się agresja. Krzyczą że mają wszystko nagrane na kamerze. My na szczęście też mamy całość nagraną, kamerą zawieszoną na moim kasku. Ola natychmiast ją zabezpieczyła, żeby przypadkiem nie zniknęła. Gagatek ściąga film na telefon. Gruzini oglądają, patrzą po sobie. Ocena zdarzenia jest jednoznaczna i okazuje się że „NO problem My friend Go!” Nie ma problemu? Kur…a! Mówimy, no ale jak to nie problemu?! Nagle zawijają dziecko do auta i uciekają z miejsca zdarzenia… Nie pozostaje nam nic innego jak jechać dalej.
Dojeżdżając do Batumi, przez tą całą akcję atmosfera mocno siadła. Dopiero zaczynały docierać emocje i odpływać adrenalina. Żeby odreagować poszłyśmy w miasto. Opisałam ten incydent nie przypadkowo, nawiązując do wcześniejszej części artykułu, żeby jeszcze raz przestrzec i podkreślić, że na tamtejszych drogach musimy zachować szczególną ostrożność. Uwierzcie, że takie przypadki pozostawiają bardzo głęboki ślad w psychice człowieka, który jest praktycznie nie do zatarcia.
Kult Stalina
Przemieszczając się pomiędzy regionami Gruzji busem, miałyśmy okazje troszkę pozwiedzać. Ku naszemu zaskoczeniu zauważyłyśmy, że Gruzini maja słabość do papy Stalina. W Gori gdzie urodził się Stalin, miałyśmy okazję zwiedzić powstałe na jego cześć muzeum i dom. Wchodząc do środka czuło się monumentalizm tego miejsca. W powietrzu unosił się zapach zbutwiałego drewna oraz lekko wilgotnych wykładzin ozdabiających ściany. Zupełnie jak byśmy cofnęły się kilkadziesiąt lat wstecz. Mocno kontrowersyjne i przygnębiające miejsce, nie trzeba chyba pisać z jakiego powodu. Opowiadają tam o historii człowieka, który był odpowiedzialny za rozwój rewolucji i przemian politycznych. O tym jak był prześladowany i ścigany, zupełnie jakby zapominając o jego zbrodniach i zrytym łbie. Odnosi się wrażenie, że celebrują wręcz jego postawę jako bohatera tamtych czasów. Kultywując jego imię, wznoszą dumnie toast na cześć Stalina. Osobiście dla mnie to coś niepojętego. Z Gruzinami nie rozmawia się źle o Stalinie. Po prostu najlepiej omijać ten temat. W muzealnym sklepiku można kupić oczywiście przeróżne gadżety dotyczące jego kultu. Począwszy od koszulek z wizerunkiem Stalina, po popiersia wykonane z mosiądzu… To jest chore! No i może jeszcze to, że drugim językiem Gruzinów jest rosyjski, którym to bardzo swobodnie się posługują. Muzeum zaliczone jako ciekawostka turystyczna.
Jedzenie !
Muszę koniecznie wspomnieć o żarciu. Trzeba przyznać, że co jak co, ale Gruzini naprawdę świetnie gotują, smacznie na grubo! Żeby to nie zabrzmiało dziwnie, ale zamawiałyśmy codziennie ten sam zestaw i przez 2 tygodnie nam się nie znudził J Oczywiście wieczorami, obowiązkowo do kolacji młode, domowe białe i czerwone wino.
Gruzini z założenia to bardzo przyjaźni ludzie i trzeba zaznaczyć ze są bardzo gościnni oraz uczynni. Dzielą się tym co posiadają, a najbardziej cenią swoje plony. Dla nich to skarb wypracowany własnymi rękami. Warto tutaj opisać taką oto
sytuację:
Po raz kolejny złapałam gumę. Za pierwszym razem tylko dlatego że jakiś gamoń źle założył dętkę. Wywalona dziura wielkości palca… Za drugim razem drut. W pierwszej kolejności podjechał do nas pasterz na koniu, zostawiając swoje stado gdzieś w oddali. Po niedługim czasie zatrzymał się przejeżdżający busem rolnik. Poczęstował nas winogronami, ogórkami. Przyniósł też wielką samochodową pompkę, litując się nad naszym przewodnikiem. który pompował koło pompką do roweru. I tak w zasadzie było na każdym kroku. W knajpach częstowali kawą, herbata i jedzeniem, jakbyśmy były najbliższą rodziną. Oczywiście szacunek do Polski związany jest z działalnością Lecha Kaczyńskiego, co szczególnie jest zauważane w formie pomników, nazw ulic, alei czy deptaków.
Jest też ciemna strona mentalności Gruzinów. Musicie wiedzieć, że kiedy nie wszystko idzie po ich myśli, potrafią dosyć mocno pokazać swoje niezadowolenie. Niestety mogłyśmy się o tym dość boleśnie przekonać…
Gwałtu rety czyli bądź czujny.
Jak pisałam wcześniej, jechałyśmy na wypożyczonych motocyklach z KTM Georgia, przedstawiciela handlowego KTM na Gruzję. Ich działalność obejmuje także organizowanie wypraw takich jak nasza. Motocykle przygotowano w sposób zadowalający, jedynym mankamentem okazała się ich wysokość, która szczególnie stanowiła problem dla mnie i Ani. No siodło pod pachą! Po konsultacjach obniżono motory na tyle ile było to możliwe, żebyśmy chociaż odrobinę miały poczucie stabilności i komfortu. Było to szczególnie ważne w otoczeniu miejskim.
Doświadczenie, z wynajmowanymi motocyklami, podpowiadało mi żeby każda rysa, każdy mankament w motocyklu został zgłoszony i zaznaczony na specjalnym arkuszu. Warto też zadbać o udokumentowanie fotograficzne. Nic jednak bardziej mylnego, jeżeli ktoś pomyśli że to wystarcza. W Gruzińskich realiach się to niestety nie sprawdza. Wszystkie ich oznaczenia, skrupulatne spisywane są o kant dupy potłuc i maja na celu tylko uśpienie czujności. Odciągają sprytnie uwagę od ukrytych uszkodzeń. Większość wypożyczalni motocyklowych lub samochodowych w Gruzji jest nastawiona na orżniecie klientów z kaucji, czego oczywiście nie podejrzewałyśmy. Wcześniejsze nasze doświadczenia były skrajnie inne. Nawet w Indiach odbiór motorów był przeprowadzony w bardziej cywilizowany sposób, a co najważniejsze uczciwy. Przy przekazaniu dostajesz informacje, że przecież to NO PROBLEM! Tamto NO PROBLEM, a przy zdawaniu motorów niestety PROBLEM zaczyna się pojawiać. Tak naprawdę należało by rozebrać motocykl z plastików, zrobić pomiary i po każdej przewrotce przeprowadzić oględziny łącznie z sesją fotograficzną. Jest to oczywiście niemożliwe. Doprowadziło by całą podróż do skrajnego absurdu, a i tak nie ma pewności że nie wyciągną „królika z kapelusza”. Najgorsza jest bezsilność, patrząc z perspektywy osoby nie mającej pewności czy odzyska się choć cześć kaucji. O zwrocie całości nie ma w ogóle co marzyć. :D Dyskusje i argumenty są jednostronne, nawet w przypadku kiedy to obsługa uszkadza Ci motocykl. Totalny absurd, a jednak tak bardzo prawdziwy. Nasza organizatorka Ola, pomimo że walczyła o nas jak przysłowiowa lwica, nie była w stanie przebić się z żadnymi argumentami. Wszystko jak grochem o ścianę. Niestety, kobieta nie ma tam żadnych praw do posiadania racji, popartej wiedzą techniczną. Dlatego uważam, a wręcz jestem przekonana, że ta sytuacja była z góry ukierunkowana na jeden cel. Nie ma w tym żadnej wymówki. Zgadzam się jako użytkownik ponosić konsekwencje finansowe wynikające z własnej winy, ale nie zgadzam się gdy zostaje oszukana i okradziona, jak zresztą inni członkowie naszej grupy. Dlatego uczulam, szczególnie w kwestii wynajmu motocykli enduro, na zakres obowiązków i jakość obsługi technicznej.
Wisienka na torcie
Ostatnie dni wyjazdu spędziłyśmy na wypoczynku. Grzech nie skorzystać z raftingu, Gruzja ma do tego szczególne możliwość wynikające z ukształtowania terenu. Niestety w sierpniu stan rzek mocno się obniża ale i tak nie było na co narzekać ;)
Na deser paralotnie! Region Kazbegi gór wyskokich Kaukazu jest ukochany przez paralotniarzy. Naturalne warunki wymuszają wręcz uprawienie tam tego rodzaju sportu. Dlatego też jest na tyle skomercjalizowany, że stanowi prawdziwie niepowtarzalną atrakcję turystyczną. Należało oderwać się od rzeczywistości po wyczerpującym fizycznie ale wspaniałym urlopie J
Gruzja to piękny, widowiskowy i czysty kraj o którym każdy opowiada z rozrzewnieniem. Nie zawiodłam się. Przyroda ze swoimi przestrzennymi pejzażami, dosłownie rozłożyła mnie na łopatki. Przy mnogości przygód jakie nas napotkały, każda z nas wróciła ze zmęczeniem ale i uśmiechem na ustach. Był to bardzo intensywny czas, gdzie każdy dzień przynosił nowe wyzwania. W podróżach z Orlicami szczególnie cenię możliwość poznania nowych dziewczyn, zarażonych chorobą przewlekłą, zwaną podróże motocyklowe.
Aleksandra Trzaskowaska – Moto Birds –Tylko dla Orlic ,szefowa
Turgułka
Efcia
Kara
Ga Gatek
Anka
i ja Mary Lu