Urugwaj od podszewki…
Jest środek nocy. Stoimy na plaży Defenderem jakieś 40m od wybrzeża Atlantyku, około 80 km na północny wschód od Montevideo. Wsłuchujemy się w coraz bardziej basową kanonadę odgłosów zbliżającej się burzy. Wychodzę z auta rozejrzeć się po okolicy. Cały horyzont od strony oceanu rozbłyskuje raz po raz błyskawicami. Kilku rybaków w pośpiechu zbiera swoje wędki, krzesełka, zwija obozowiska i odjeżdżają w głąb lądu. Nie zastanawiamy się za długo i również odpalam silnik i pomimo, że jest środek nocy odjeżdżamy za nimi. Zbliżające się błyskawice raz po raz rozświetlają nam drogę…
Już w pierwszym dniu po zejściu na ląd w Montevideo postanowiliśmy zmienić swoje plany i pojechaliśmy na północ Urugwaju, zamiast do Buenos Aires i dalej na południe. Sprawił to być może fakt, że 36 dni spędziliśmy na oceanie i ten okres wyczekiwania rozbudził w nas chęć przygody, albo też świadomość, że możemy wszystko i mamy przed sobą wiele, wiele miesięcy na eksplorację Ameryki Południowej. Zdecydowała też o tym trochę pogoda. W pierwszych dniach listopada pomimo bardzo ciepłych dni, wiosenne noce w Urugwaju są jeszcze dosyć chłodne. Podróż na południe do Chile niosła za sobą jeszcze większe ochłodzenie. Nie chciałem ryzykować strajku mojej piękniejszej połowy i dlatego zdecydowaliśmy, że odwleczemy o kilka tygodni podróż na południe Chile.
Pierwsze kilometry w Urugwaju otwierały nam w pamięci mnóstwo wspomnień sprzed 4 lat, kiedy to w tym samym miejscu wyjeżdżaliśmy pełni obaw ze statku na dwóch motocyklach, aby odbyć tu swoją pierwszą podróż. Tym razem zamiast obaw, towarzyszyła nam ekscytacja. W zmianie decyzji co do kierunku podróży „pomogło” nam też spotkanie w Montevideo z Martą, która mieszka już tam od 9 lat, jest nauczycielką oraz prowadzi bloga „wideo z Montevideo”. Zaprosiła nas na kawę w urokliwej części Montevideo i podczas rozmowy okazało się, że w Aquas Dulces, małym Pueblo na wybrzeżu jakieś 350 km od Montevideo mieszka wraz z mężem kolejna Polka, także Marta. Decyzja była szybka. Jedziemy…
Po kilkunastu minutach, już prawie na wjeździe na drogę asfaltową dopada nas ogromna ulewa. Błyskawice uderzają raz po raz. Zwalniam do 40 km/h i staram się utrzymać właściwy tor jazdy, co nie jest łatwe przy tym wietrze, słabej widoczności w dodatku jadąc Defenderem… J Po jakichś dwóch godzinach nawałnica ustaje, a my przyklejamy się na jakiejś stacji, aby zdrzemnąć się 2 – 3 godzinki przed nastaniem świtu, witaj przygodo…
Kolejne kilka dni upływa nam na powolnej eksploracji kolejnych urokliwych miejsc. Przemieszczamy się drogą numer 9 i często zjeżdżamy w kierunku wybrzeża, aby nie przegapić takich miejsc jak Punta del Este, La Paloma czy Cabo Polonio. W tym ostatnim zostajemy serdecznie przyjęci przez Martę i jej męża Miguela, która oddaje nam do dyspozycji jeden „cabanias” i możemy nacieszyć się atmosferą sennego jeszcze przed sezonem Puebla. Marta prowadzi tu wraz z Miguelem knajpkę, oraz wynajmuje doki turystom pod nazwą „Cabañas Virazon”. Korzystając z dostępu do Internetu uzupełniamy wpisy na blogu, dopracowujemy kolejne odcinki filmów na youtube, oraz oczywiście robimy pierwsze nasze asado z pysznej urugwajskiej wołowiny.
Drogi w Urugwaju odbiegają standardem od szlaków w Polsce czy Europie. To że większość dróg w interiorze jest szutrowa to normalność. Jednak całkiem znośnie się nimi podróżuje. Przez dziesiątki i setki kilometrów, którymi przejechaliśmy w kierunku granicy z Argentyną, towarzyszyły nam bezustannie ten sam krajobraz, wołowina… Niekończące się stada krów pasące się na ogromnych naturalnych pastwiskach. Nic dziwnego, że mięsko jest potem niezwykle smaczne.
Któregoś dnia, pytając o możliwość noclegu trafiliśmy do „parku miejskiego” w Durazno i okazało się że nazajutrz będzie tu święto pieczenia barana. Bez dłuższego namysłu podejmujemy decyzję, że zostajemy na cały weekend. To były „najsmaczniejsze” 2 dni w dotychczasowej podróży. Odbył się konkurs na najlepiej upieczonego barana, w którym uczestniczyło kilkadziesiąt rodzin. W większości byli to farmerzy z prowincji. Grubo ponad setka baranów piekła się w całym parku. Większość na sposób „patagoński”, przymocowane do specjalnego krzyżaka i ustawione skosem do ogniska. Średni czas potrzebny do przyrządzenia dobrego pieczystego, to około 2,5 – 3 godzin. Ponieważ dosyć mocno wyróżnialiśmy się z tłumu odwiedzających, w prezencie dostaliśmy sporych rozmiarów połowę barana. Był pyszny i jeszcze dwa dni później dojadaliśmy jego resztki…